niedziela, 31 lipca 2011

Kurki i pieczony camembert

Pomysł na pieczony camembert zaczerpnęłam z książki Jamiego "Każdy może gotować", ale zamiast polewać nim makaron ze szpinakiem, wolałam wykorzystać kuszące na straganie kurki, które przyrządziłam w najprostszy znany mi sposób, czyli podsmażone na masełku z solą i pieprzem.


Danie jest proste i robi się praktycznie samo, z wykluczeniem mycia kurek, bo to jest faktycznie najbardziej pracochłonna czynność w całym tym przedsięwzięciu. Kurki kojarzą mi się z wakacjami od dnia, w którym będąc nad jeziorem z rodziną, nazbieraliśmy koszyczek kurek, a potem moja ciotka przygotowała jajecznicę z kurkami. To było naprawdę pyszne... :)


Roztopiony ser to chyba moja największa kulinarna miłość. Nie ważne czy chodzi o żółty ser, czy pleśniowy, może być i zgliwiały smażony twaróg. Czasem żałuję, że nie urodziłam się w krainie o większych serowarskich tradycjach niż Polska. U nas serowe eksperymenty zdają się dopiero raczkować w porównaniu z tym, co mamy we Francji, we Włoszech...:) Do przygotowania tego dania potrzebny będzie camembert w drewnianym opakowaniu, bo przyda się ono do zapiekania sera.


SKŁADNIKI:
- 250g sera camembert
- olwia z oliwek
- ząbek czosnku
- pieprz kolorowy
- rozmaryn
- kurki
- masło
- makaron
- parmezan
- sól i pieprz

PRZYGOTOWANIE:
1. Piekarnik nastawić na 180 stopni.
2. Ściąć wierzchnią część serka camemberta, wbić w ser gałązki rozmarynu, cienkie plasterki czosnku i granulki kolorowego pieprzu (ja użyłam tylko różowego) - całość polać oliwą, włożyć z powortem do drewnianego opakowania i ułożyć na blaszce w piekarniku. zapiekać około 25 minut lub do momentu aż ser się dobrze roztopi.
3. Ugotować makaron wg przepisu na opakowaniu.
4. Kurki dobrze oczyścić z piasku i pozostałych resztek runa leśnego:)
5. Roztopić na patelni masło, dodać kurki i obsmażyć aż będą miękkie.
6. Do ugotowanego makaronu dodać kurki z masłem, doprawić parmezanem.
7. Upieczony camembert podać na stół oddzielnie, tak aby każdy mógł sobie polać swoją porcję makaronu wg uznania roztopionym serem.

Smacznego!


sobota, 30 lipca 2011

Jeżynowy mus

Piękny kolor. 
Puszystość. 
Kremowa konsystencja. 
Idealny smak. 
Wszystko pięknie i perfekcyjnie.


A jednak... nie ma róży bez kolców. I nie ma jeżyn bez pestek. Myślałam, że będą delikatniejsze, jak malinowe. Okazały się jednak twardsze. Nie do zgryzienia. Życie.

Pochmurna sobota. W głowie też czarne chmury. Niby weekend i można by się wyluzować, ale nie - są pestki nie do zgryzienia. Jakoś to przełknę, ale zapamiętam... "Kolce nie służą do niczego. To tylko złośliwość kwiatów"*. Idąc tym tropem, pestki to złośliwość owoców. A słowa? To złośliwość ludzi... Najbardziej jednak boli ich brak.

SKŁADNIKI:
- szklanka jeżyn
- 250 ml kremówki
- cukier puder do smaku (wg uznania)
- listek melisy

PRZYGOTOWANIE:
1. Jeżyny zmiksować blenderem - maksymalnie jak się da (najlepiej jeszcze przetrzeć przez sito, aby pozbyć się jeżynowych pesteczek:).
2. Dodać kremówkę i cukier i miksować końcówką do ubijania, aż osiągniemy gęstą kremową konsystencję deseru.
3. Nakładamy do pucharków, można przybrać listkiem melisy.




*Ponoć to cytat z Małego Księcia

piątek, 29 lipca 2011

Faszerowana mięsem żółta cukinia z rozmarynem i suszonymi pomidorami

Dostałam od kolegi z pracy mega ekologiczną cukinię, która nie widziała ani grama sztucznych nawozów! Ba! Rosła na glebie, która nie wie co to pestycydy i na dodatek: z dala od ruchliwej szosy! Dzięki, Misza:) Pierwszy raz w życiu jadłam żółtą cukinię. Była smaczna, ale trudno mi osądzić, czy różni się od zielonej smakiem. Dla mnie cukinia to smakowy minimalizm. Przyjmuje smak ziół, czosnku czy innych warzyw... Co było inne w tej dużej cukinii, to faktura miąższu. Taka bardziej włóknista, a nie jednorodna - jaka kojarzy mi się z młodymi cukiniami. Dawno nie jadłam takiej wielkiej cukinii, więc nie pamiętam, czy starsze sztuki też charakteryzuje taka faktura.


Padł cień podejrzenia, że być może to wcale nie jest cukinia tylko kabaczek! Jak rozstrzygnąć tą zagadkę? Barwa wcale nie jest decydująca. Gdzieś przeczytałam, że cukinia to wyhodowana we Włoszech odmiana kabaczka. Natomiast wikipedia twierdzi, że kabaczek i cukinia to ta sama roślina uprawiana pod dwiema różnymi nazwami. Nazwa kabaczek jest bardziej popularna na południowym wschodzie Polski, a żeby jeszcze trochę namieszać, to dodam, że jest to odmiana dyni i że kabaczki nie mają nic wspólnego z bakłażanami, które już prędzej podobne są do ziemniaka, bo należą do tej samej rodziny - psiankowatych. Uff...


Tyle z botaniki:) A teraz do dzieła:

SKŁADNIKI:
- duża cukinia
- 0,5 kg mięsa mielonego wieprzowo-wołowego
- 1 cebula
- ząbek czosnku
- garść gałązek rozmarynu
- 8 suszonych pomidorów
- 6 plasterków żółtego sera
- sól i pieprz



PRZYGOTOWANIE:
1. Cukinię przepołowić i wydrążyć pestki - powstanie rowek, w którym umieścimy farsz. Cukinię osolić.
2. Ustawić piekarnik na 180 stopni.
3. Mięso mielone usmażyć na cebulce, dodać czosnek i doprawić do smaku solą i pieprzem. Na koniec smażenia dodać poszatkowane listki rozmarynu.
4. Suszone pomidory namoczyć w ciepłej wodzie, chyba że wykorzystujecie taki z zalewy, wtedy tylko odsączyć z oliwy.
5. Do cukinii nakładamy farszu mięsnego, na wierzchu układamy pomidory suszone i przykrywamy plasterkami żółtego sera.
6. Zapiekamy tak długo aż cukinia zmięknie w środku a ser się roztopi i lekko przyrumieni.


czwartek, 28 lipca 2011

Penne piccole i pesto z rukoli

Naga prawda o mnie: jestem leniuszkiem. Nie dotyczy to mojego życia zawodowego, bo lubię robić to, co robię i mogę tego robić wciąż więcej i więcej... Nie wyjawiłam tego w łańcuszkowych siedmiu zwierzeniach, bo dość intensywnie wypieram ten fakt... Wierzę jednak, że Prawda mnie wyzwoli. Ja po prostu nie cierpię domowych obowiązków, typu sprzątanie, pranie, prasowanie i gotowanie. Gotowanie?!? Tak, napisałam to świadomie. Nie lubię gotować, gdy jest to obowiązek, bo domaga się tego na przykład: pusty żołądek po ośmiu godzinach pracy. Gdy gotowanie nie jest odkrywaniem nowych terytoriów smakowych, staje się nudne i przykre...


W takie dni, gdy gotowanie jest przymusem, sięgam po łatwe i ekspresowe dania. Makaron z pesto - zdecydowanie się do takich kwalifikuje. Wystarczy: ugotować makaron. Rukolę zmiksować z czosnkiem, parmezanu nie dodałam, bo nie było, gdzie kupić po drodze z pracy. Dla ożywienia dania dodałam wędzonego łososia i ser pleśniowy. Koniec, finito - można jeść!:) Smacznego:)


SKŁADNIKI
- makaron penne
- 1/3 opakowania rukoli
- ząbek czosnku
- oliwa z oliwek
- 150 g wędzonego łososia
- 2 czubate łyżki pokruszonego sera z niebieską pleśnią

PRZYGOTOWANIE:
1. Ugotować makaron, potem odcedzić i przełożyć z powrotem do garnka.
2. Rukolę zmiksować z czosnkiem w blenderze (przystawka szatkująca warzywa, a nie do robienia musu:). Następnie dodać oliwę i całość wymieszać.
3. Pesto z rukoli dodać do ugotowanego makaronu, dodać pokrojonego łososia i kawałki sera pleśniowego, całość wymieszać aż ser się rozpuści. W razie potrzeby podgrzać, ale to już będzie wersje de lux, a nie ekspresowa;) i gotowe:) 

ps. nie trzeba solić, ze względu na sól w wędzonym łososiu i serze.


wtorek, 26 lipca 2011

Gruszki na rukoli z serem pleśniowym

Inspirację do gotowania czerpię z różnych źródeł. Z opowieści znajomych. Z książek i filmów. Z blogosfery. Czasem po prostu mam ochotę na jakiś konkretny składnik, wrzucam jego nazwę w google grafikę i wyszukuję danie, które wygląda jak coś, co chciałabym zjeść.


Inspiracją dzisiejszego dania jest blog Zjeść Poznań - przewodnik po restauracjach Poznania. Taką przystawkę można zamówić w jednej z nich. Zgodnie z sugestią Ani dodałam surowe gruszki, zamiast gotowanych. Pestki dyni zamieniałam zaś na słonecznikowe. W restauracji taka przystawka zwie się dumnie Carpaccio di pere, ale w domowym zaciszu można na to mówić po prostu Gruszki na rukoli z serem pleśniowym. Polecam dodatek w postaci różowego pieprzu, który w rzeczywistości wcale pieprzem nie jest. Ziarna schinusowe mają piękną czerwono-różową barwę, intensywny pieprzowy smak, ale nie jest tak ostry jak zwykły pieprz czarny - co powoduje, że jest idealnym dodatkiem do sałatek!:)


SKŁADNIKI (na jedną porcję, przemnożyć w razie potrzeby):
- 1/3 opakowania rukoli
- 1 gruszka
- 3 plasterki dobrego sera z niebieską pleśnią
- 3 łyżki ziaren łuskanego słonecznika
- 10 ziaren różowego pieprzu
- odrobina oliwy z oliwek
- krem balsamiczny

PRZYGOTOWANIE:
1. Rukolę umyć, osuszyć i przełożyć na talerz.
2. Gruszkę obrać, pokroić na ćwiartki, wydrążyć gniazda nasienne i ułożyć na rukoli.
3. Na rukoli układamy także 3 trójkąciki sera pleśniowego.
4. Ziarna słonecznika przełożyć na patelnię i lekko uprażyć, aż niektóre ziarenka zaczną się rumienić i wydzielać przyjemny zapaszek.
5. Uprażonymi ziarnami słonecznika posypujemy talerz z rukolą.
6. Różowy pieprz lekko rozgnieść w moździerzu i posypać sałatkę.
7. Na koniec całość lekko skropić oliwą z oliwek, a brzeg talerzu ozdobić kremem balsamicznym. Gotowe:)


poniedziałek, 25 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Bardzo dziękuję za wszystkie nominacje. Tobie szczera do bólu Kamilo z Ogrodów Babilonu:) Tobie lakto-owo Panno L z Posiłku Mistrzów:) Również Tobie słowiańska i heavy-metalowa Kikimoro z Kulinarnych Igraszek:) A takżę oczytanej tolkienowo Aurorze z Blogu CzekoLady:) Oraz prawie radiowej Magdzie z Obados na Obiados:) Last but not least: dziękuje nie-piwoszce Małgo. z Cheesecakes Serniki...:)


Na początku chciałam się buntować przeciwko takiemu łańcuszkowaniu, ale summa summarum to fajna zabawa, bo o każdej z Was mogłam się czegoś ciekawego dowiedzieć:) 

Zasady są proste:
- skopiuj i wklej logo na swoim blogu,
- napisz o sobie 7 rzeczy,
- nominuj 16 innych cudownych blogerów (nie można nominować blogera, który wam przyznał nagrodę),
- podziękowania i link blogera, który przyznał wam tę nagrodę,
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji.

A teraz 7 rzeczy o goh.:
1. W okresie buntu ubierałam się w stylu grunge, glany nosiłam nawet latem i do dzisiaj słucham grunge'u, nu-metalu i industrialu.
2. Jestem straszną bałaganiarą... Tzn. mam dużą tolerancję na nieład artystyczny i eklektyzm stylów w mieszkaniu;)
3. Jest bardzo niewiele produktów spożywczych, których nie lubię i nie jadam (od najgorszego, dla mnie niejadalnego): surowe masło i margaryna, marchewka z groszkiem na słodko zaciągnięta mąką, kolendra świeża ani suszona, kiełbasa krakowska/ żywiecka, kasza gryczana palona (niepalona jest ok:), orzechy laskowe (najbardziej nie lubię w nutelli, ale np. zjem w czekoladzie z całymi orzechami).
4. Mój ulubiony pisarz fantastyki to: Siergiej Łukjanienko.
5. Moim domowym zwierzaczkiem jest szczur o dźwięcznym imieniu Szczuruniu:)
6. Szybko się uzależniam od gier, seriali, telewizji, internetu, portali społecznościowych...
7. Chciałabym napisać powieść - absolutny bestseller, o życiu, wyrafinowany ale przystępny dla każdego, z podwójnym dnem, ukrytą prawdą, ale z możliwością odczytania przekazu wprost i powierzchownie, ambitnie i z polotem...:) 

A teraz nominacje, szkoda że nie można nominować nominujących, bo kocham te blogi!:))) no ale na tym polegają łańcuszki, aby zataczać jak największe kręgi, so One Lovely Blog Award goes to:

Cała ta zabawa kojarzy mi się ze skeczem prezentującym różnicę między mózgiem kobiety a mózgiem mężczyzny, a zatem cały ten łańcuszek jest jak mózg kobiety: "everything is connected to everything" :)))



niedziela, 24 lipca 2011

Żółta zupa kalafiorowa z tymiankiem i pęczakiem

Dziś będzie odrobina magii. Słońce za oknem ledwo wychyliło się zza chmur i już za nie ukradkiem wraca, ale to mnie nie powstrzyma. Skoro moje silne życzenia pogodowe się nie spełniają, to może zaklinanie słońca żółtymi akcentami pomoże:) Na stole bukiet żółtych frezji w wazoniku na żółtej serwetce. Na obiad żółta kalafiorowa z dodatkiem czarującej kurkumy.


W starożytnych Chinach żółty kolor symbolizował piątą stronę świata, czyli środek i był barwą cesarską. Majowie kojarzyli żółty z południową stroną świata. Bardzo często stroje bogów były żółte, albo nadawano żółtozłocistą barwę ich twarzom. "W alchemicznej symbolice barw żółte zabarwienie przemieniającej się materii wskazuje na krok w kierunku uzyskania kamienia filozoficznego". Znacznie częściej żółty kojarzony jest jednak ze słońcem, gdyż jest on "kolorem tak łatwo poddającej się rozdrażnieniu intuicji, domyślania się, dociekań, tkwi w nim jedyna w swoim rodzaju moc słońca, wnikliwa i rozjaśniająca"*. 

W takim razie niech ta tajemna żółta mikstura przywróci moc słońca na niebie:))) Czary-mary! ...Proooszę?

SKŁADNIKI:
- 1 średni kalafrior
- 1 cebula
- kilka gałązek tymianku
- 2 kostki rosołowe
- łyżka suszonego lubczyku
- łyżeczka kurkumy
- filiżanka pęczaku (przed ugotowaniem) - ugotować wg przepisu na opakowaniu

PRZYGOTOWANIE:
1. Kalafior podzielić na cząstki, cebulę obrać i pokroić na ćwiartki - całość przełożyć do niedużego garnka, zalać wodą (tak aby przykryło warzywa), dodać lubczyk i zagotować.
2. Gdy kalafior zacznie się robić miękki dodać kostki rosołowe (zawierają wystarczająco dużo soli, aby nie trzeba było dodawać jej osobno).
3. Gdy kostki się rozpuszczą, garnek zestawić z ognia i zmiksować warzywa blenderem (do ulubionej konsystencji).
4. Zupę jeszcze raz postawić na ogniu, dodać kurkumę i listki tymianku (bez twardszych łodyżek). Jeśli zupa jest za gęsta, dodać trochę wody i zagotować.
5. Podawać z ugotowanym pęczakiem.


*cały ten akapit przygotowany na podstawie książki: "Leksykon symboli", Hans Biedermann, wyd. Muza, Warszawa 2003, s. 432, hasło "żółcień"

czwartek, 21 lipca 2011

Pyry z gzikiem

Tradycyjne danie kuchni Wielkopolski, znanej skądinąd jako Kraina Kwitnącej Podziemnej Pomarańczy, czyli ziemniaka. Pyry z gzikiem, to po prostu ziemniaki w mundurkach, które obiera się własnoręcznie już na talerzu z gzikiem, czyli specjalnie przyrządzonym twarożkiem. Są różne sposoby obierania gorącej pyry - można ją nabić na widelec lub ostrożnie trzymać w dłoni (jeśli ma się tak jak ja wyższą odporność na gorąco) i obierać małym nożykiem. Następnie taką obraną pyrę, którą nadal trzymamy w dłoni solimy, nakładamy kawałeczek masła, czekamy aż się rozpuści i przegryzamy gzikiem (już z wykorzystaniem sztućca w postaci widelca:). Istnieją pewne wariacje na temat tego, co się dodaje do gziku. Jestem zdania, że istotą gziku jest jego konsystencja, a nie te dodatki. Ja je ograniczam do drobno pokrojonej cebulki, soli i pieprzu. Ale dlaczego piszę o pyrkach?


     - Znasz to stare pytanie: jeśli mogłabyś wybrać tylko pięć rzeczy, które będziesz jadła przez resztę życia? (...)
    Wyjrzałam przez okno. Pączki, pieczony kurczak, sernik, gorąca zupa z dyni piżmowej. Jeszcze jedno. To powinien być owoc albo warzywo, jeśli miałabym przeżyć dłużej niż rok na tej wyimaginowanej diecie, ale nie przychodziło mi do głowy żadne, które miałabym ochotę jeść codziennie.*

Ja akurat zacznę od warzywa - od ziemniaka. Szczególnie uwielbiam młode ziemniaki, gdyż nie trzeba ich obierać i są takie pyszne:) Z koperkiem, z masełkiem albo... z gzikiem:) Pozostałe składniki tej wyimaginowanej diety, to w moim wydaniu: ciasto biszkoptowe z kremem, galaretką i truskawkami, chrupki ziemniaczano-serowe, serek wiejski, truskawki ze śmietaną. A jak wyglądałaby wasza lista? :)


SKŁADNIKI:
- 1kg ziemniaków
- 2 kostki białego sera (używam chudego)
- 300ml jogurtu naturalnego
- 1 średnia cebula
- sól i pieprz
- masło 

PRZYGOTOWANIE:
1. Ziemniaki gotujemy w mundurkach do miękkości, następnie odlewamy wodę i lekko studzimy.
2. Cebulkę drobno siekamy, wrzucamy do miski razem z kostkami sera i jogurtem, całość dokładnie mieszamy. Doprawiamy solą i pieprzem.

---
* Vanessa Diffenbaugh "Sekretny język kwiatów", str. 357, wyd. Świat Książki, Warszawa 2011: ogromnie polecam tą książkę:)

wtorek, 19 lipca 2011

Tarta serowo-brokułowa

Dziś w zasadzie miał być wypiek, ale chyba się nie uda, więc o tym opowiem może w przyszłości, kiedy to w końcu dopnę swego i uda mi się zrobić to ciacho:) W zamian za to podaję przepis na ekspresowy obiad, który za mną chodził od paru dni. Połączenie brokułów, fety i czosnku zachwyciło mnie w sałatce podczas rodzinnych imienin. Jednakże mieliśmy dziś wieczorem wyjść do ludzi, więc nie chciałam, aby ktoś nam urządzil tą żartobliwą ankietę, pt. Czym jedziesz?
a) samochodem
b) tramwajem
c) czosnkiem


Tarta okazała się najlepszym rozwiązaniem:) Czosnek poddany obróbce cieplnej, jest troszkę mniej drastyczny:) Zawsze kiedy robię taką tartę zaczynam od włączenia piekarnika i włożenia do jeszcze nienagrzanego do końca piekarnika blaszki z ciastem francuskim mocno ponakłuwanym widelcem, aby się już podpiekło, podczas gdy ja przygotowuję składniki na wierzch. Potem wystarczy piec tylko chwilę, aż rozpuści się ser a brzegi ciasta się zarumienią.


Rada dnia wg Richarda Bertineta (wolne tłumaczenie): jeżeli nie chcemy, aby ciasto francuskie wyrastało, trzeba je nakłuć widelcem, ale jak to naprawdę działa? Otóż ciasto francuskie powstaje w wyniku wielokrotnego składania, przekładania tłuszczem i wałkowania. W wyniku tych czynności powstaje wiele warstw ciasta z bąbelkami powietrza uwięzionymi pomiędzy nimi. Gdy ciasto jest w piekarniku, te bąbelki powietrza rozszerzają się, co powoduje że ciasto "nadyma się". Jeśli zaś zaczniemy nakłuwać ciasto widelcem, wiele z tych bąbelków powietrza zlikwidujemy, a ciasto nie będzie tak mocno rosło. 

PS. Odkąd to wiem, to jakoś bardziej się do tego zadania przykładam, robię np. więcej nakłuć, co nie zmienia jednak faktu, że ciasto nadal "bąbelkuje" w piekarniku i muszę przebijać te pęcherzyki powietrza w trakcie pieczenia:)

SKŁADNIKI:
- opakowanie ciasta francuskiego (niemrożone)
- małe brokuły
- opakowanie fety (użyłam oczywiście polskiego produktu feto-nie-podobnego)
- 2 ząbki czosnku
- oliwa z oliwek
- suszone oregano
-150g startego cheddera

PRZYGOTOWANIE:
1. Piekarnik ustawić na 180 stopni.
2. Ciasto francuskie w rolce rozwinąć i przekroić na dwie części.
3. Tortownicę o średnicy około 25cm wyłożyć papierem do pieczenia (aż po brzegi) i układamy jeden pasek ciasta i "na krzyż" drugi kawałek, tak aby końcówki tworzyły nierówny "poszarpany" brzeg tarty. Nakłuwamy widelcem ciasto i wkładamy do piekarnika.
4. Tymczasem przygotujemy składniki na wierzch:
   a) blanszujemy brokuły: wkładamy cały kwiat brokułu do wrzącej osolonej wody na 5 minut, po tym czasie dzielimy kwiat na mniejsze różyczki
   b) fetę kroimy w kostkę
   c) czosnek obieramy
5. Gdy spód ciasta lekko się podpiecze wyciągamy tortownicę z piekarnika i wykładamy na wierzch ciasta starty cheddar, następnie różyczki brokułów i kawałki fety. Całość "posypać" przeciśniętym przez praskę czosnkiem, skropić oliwą z oliwek i posypać oregano.
6. Zapiekać krótko w piekarniku, do momentu aż brzegi ciasta lekko się zarumienią a żółty ser się roztopi.

niedziela, 17 lipca 2011

Kompot wiśniowy i galaretka agar-agar

Czasem w życiu potrzebne są proste przyjemności. To może być cokolwiek... Przeglądanie starych fotografii. Kompot wiśniowy. Oglądanie kartek okolicznościowych, które otrzymaliśmy z różnych okazji. Lubię te trzy przyjemności. Okazja jest doskonała: jest weekend, jest sezon wiśniowy, a jakiś czas temu otrzymałam od asicy.p ręcznie zdobione pudełko na kartki ślubne, które ledwo mieściły się w starym pudełku po filiżankach. To był udany deal: konfitura z rabarbaru za takie małe dzieło sztuki:)


Kompot z wiśni to zdecydowanie jeden ze smaków dzieciństwa. Nie do podrobienia. Intensywny. Słodko-kwaśny. Cudo. W domu rodzinnym byłam znanym wyjadaczem wiśni z kompotu. Taki kompot oczywiście jest koncentratem. Można go rozcieńczyć wodą z cytryną, aby dodać mu troszkę mniej tradycyjnego smaku.


Jeżeli chodzi o pudełeczko od ascicy, to spełnia ono idealnie swą rolę: jest pojemne i mieści w sobie cały ogrom pozytywnych wspomnień. Kartki ślubne przypominają nam kto się z nami wtedy bawił, ile uroczych życzeń dostaliśmy i jak wyjątkowo czuliśmy się w dniu ślubu. Takie wspominki są dobre nawet poza sezonem na "ważne daty": rocznica chodzenia, zaręczyn czy ślubu:) A udany związek można celebrować każdego dnia - wznosząc toast choćby kompotem wiśniowym.


Kompot wiśniowy

SKŁADNIKI:
- 2 szkalnki wiśni
- cukier wg uznania (około szklanki, zależy od tego jak bardzo kwaśne są wiśnie)
- 1 litr wody

PRZYGOTOWANIE:
1. Wiśnie umyć przełożyć do garnka, zalać wodą i zagotować.
2. Następnie dodać cukier i gotować jeszcze chwilkę do momentu aż wiśnie zaczną puszczać sok.
3. Odstawić do wystygnięcia, aż wiśnie oddadzą swój smak.
4. Następnie rozcieńczyć przegotowaną wodą wg uznania.
5. Idealnie smakuje gdy jest mocno schłodzony.




A teraz jeszcze gratisowy przepis deser z wykorzystaniem takiego domowego kompotu. Agar-agar to naturalny zagęstnik. Jak to powiedział moj kolega wegetarianin: to taka żelatyna, do użycia której nie wykorzystano zwierzęcych kości. Jeśli nie kości, to co? - Czerwone algi morskie. Galaretka agar-agar ma nieco inną konsystencję od żelatynowej, szybko tężeje, nawet w temperaturze pokojowej i z tego co czytałam nadaje się także do kwaśnych owoców, bo mechanizm żelujący agar-agar nie jest tak wrażliwy na kwasowość jak żelatyna.

Wiśniowa galaretka agar-agar

SKŁADNIKI:
- szklanka kompotu z wiśni (przed rozcieńczaniem)
- pół laski wanilii
- płaska łyżka agar-agar (prawdopodobnie to jest za dużo, ale wolałam mieć pewność że galaretka stężeje, eksperyment agar-agar jest w toku)

PRZYGOTOWANIE:
1. Kompot z laską wanilii doprowadzić do wrzenia.
2. Zestawić z ognia, wsypać powoli agar-agar cały czas mieszając kompot.
3. Gdy agar-agar się rozpuści - przelać całość do małych filiżanek i zostawić do ostygnięcia.

piątek, 15 lipca 2011

Pstrąg buszujący w zbożu

Lekka tym razem zgotowała nam niezłą zagwozdkę, czyli konkurs: "Lekki zawrót głowy - co kręci Cię w kuchni". Pytanie jest proste. Odpowiedź już nie... Cokolwiek napiszę, zaraz kasuję, bo brzmi banalnie i jest sztuczne jak sznur plastikowych pereł. Ot taki przykład: gotuję, bo lubię. Gotuję, bo ogarnęła mnie pasja odkrywania nowych smaków. Albo, bo w ten sposób realizuję marzenie o spiżarni Nigelli z tymi wszystkimi przyprawami, sosami, smakami! Bo chcę się czegoś nauczyć. Bo znudził mi się schabowy, awaryjne spaghetti i nie mogę już patrzeć na przyrządzoną w biegu chińszczyznę. A zatem: co mnie kręci?


Weźmy na przykład takiego pstrąga, którego nigdy wcześniej bym nie zrobiła. Nie zrobiłabym go tylko dlatego, że nie wiedziałabym o istnieniu takiego przepisu. Kiedyś zadowalała mnie kulinarna rutyna. Na studiach potrafiłam jeść miesiącami ryż lub makaron z sosem w proszku przyrządzanym według najprostszej opcji na opakowaniu. Gdy raz chciałam zrobić jakąś porządną zupę, poszłam do rzeźnika i zapytałam ekspedientkę, które mięso najlepiej nadaje się do zupy. Ona popatrzyła na mnie z niedowierzaniem i z lekką wyższością odparła:
- Nie wie pani? No pani JUŻ powinna wiedzieć - był to ewidentny przytyk do mojego wieku, a miałam dopiero dwadzieścia lat.
- No tak, ale ja się właśnie dopiero uczę... - odparłam poważnie, ale z uśmiechem. Pani też złagodniała w jednej chwili  i widząc moje ślepia wpatrzone bezmyślnie w lodówkę z mięchem doradziła mi co mam wybrać.


Wracając do pstrąga buszującego w zbożu, w owsie dokładnie rzecz biorąc... Przepis na tą rybkę znalazłam w książce Jamiego "Każdy może gotować":) Zaintrygował mnie od razu i wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała go wypróbować. Kołderka z musztardy diżońskiej i chrupiące przyrumienione płatki owsiane - taka panierka do ryby, to naprawdę genialny pomysł!

PS. Co mnie kręci? Właśnie to: zarażać się od kogoś entuzjazmem i sprzedawać go dalej! Dzięki Lekka, za ciągłe rybne przypominajki. Jeżeli chodzi o finalną odpowiedź w temacie "co kręci mnie w kuchni", to jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. To znaczy, mam nadzieję, że w ciągu tego konkursowego tygodnia, jeszcze coś mądrego przyjdzie mi do głowy. To będzie bardzo refleksyjny tydzień... :)

SKŁADNIKI:
- 2 duże filety z pstrąga (ok. 350-400g)
- 4 łyżeczki musztardy Dijon
- 4 garście płatków owsianych (użyłam górskich)
- oliwa z oliwek
- pudełko roszponki
- kilka pomidorków suszonych osączonych z zalewy
- cytryna

PRZYGOTOWANIE:
1. Ustawiamy piekarnik na najwyższą temperaturę, jeśli mamy funkcję grill - to ją włączamy.
2. Blachę wyłożyć papierem do pieczenia i posmarować oliwą.
3. Ułożyć na niej filety, osolić i doprawić pieprzem, filety smarujemy musztardą (2 łyżeczki powinny wystarczyć na jeden filet).
4. Płatki wsypujemy do miski i skrapiamy oliwą, mieszamy, aby się nią pokryły. Następnie na filecie układamy warstewkę płatków i przyklepujemy łyżeczką. W razie konieczności dodatkowo skropić fileta oliwą.
5. Blaszkę z pstrągami wkładamy do piekarnika na około 10-15 minut aż płatki się zrumienią a ryba się upiecze.
6. Na talerz wykładamy umytą roszponkę i posypujemy pokrojonymi suszonymi pomidorami. Na tak przybrany talerz wykładamy upieczonego pstrąga, podajemy z kawałkiem cytryny do wyciśnięcia na talerzu.

środa, 13 lipca 2011

Polędwiczki wieprzowe z karmelizowanym jabłkiem i makaronem marmite

Są takie przepisy kulinarne trzymane gdzieś w pamięci podręcznej lub z tyłu głowy. Chodzą za nami, albo wyskakują znienacka w sklepie na widok jakiegoś produktu. Skradają się pomału, by potem nas zaskoczyć na talerzu swym zrównoważeniem i idealnym połączeniem smaków. Dają niezwykłą radość jedzenia i zachwycania się prostymi pomysłami. Taki obiad miałam dzisiaj! I bardzo się cieszę, że w końcu ujrzał światło dzienne. To znaczy... - miał swoje pięć minut, po czym ponownie zniknął w ciemnościach... naszych żołądków. Na pewno jednak jeszcze zagości na naszym stole.


Kiedyś znalazłam przepis w małej książeczce reklamującej wodę mineralną na polędwiczki wieprzowe zawijane w plasterki dojrzewającej szynki. Inny przepis z tejże książki, która niestety gdzieś mi się zawieruszyła, proponował jako dodatek jednego z dań - karmelizowane jabłka. Nie pamiętam jak dokładnie brzmiał, ale skoro karmel to przyrumieniony cukier - to stwierdziłam, że będę improwizować. Dzięki plasterkowi szynki polędwiczek nie trzeba mocno solić, a słodko-kwaśne jabłko jest idealnym kontrastem smakowym.


Natomiast przepis na makaron z marmite, znalazłam w książce Nigelli "Kuchnia". Jako iż niedawno udało mi się dostać marmite w "Kuchniach Świata", bardzo chciałam tego spróbować. Jednak jesteśmy z Misiem trochę bardziej wybredni niż dzieci Nigelli, więc jej propozycja na szybki obiad pt. sam makaron z samym marmite - bez żadnych innych dodatków (!) nie przeszłaby u nas... Ale czym tak naprawdę jest marmite? Otóż jest to "czarna pasta do smarowania chleba, dodatek do zup, sosów; ekstrakt z drożdży, powstający jako produkt uboczny podczas warzenia piwa; produkt brytyjski"*. Według mnie pachnie i smakuje jak podpiwek albo bezalkoholowe karmi - jak dla mnie bomba, bo lubię smak piwa:)

SKŁADNIKI:
- 0,5 polędwicy wieprzowej (o mniej więcej równej średnicy)
- kilka plasterków dojrzewającej szynki
- 2 kwaśne jabłka
- 2-3 łyżeczki cukru pudru
- makaron
- 2 łyżeczki pasty marmite
- pomidorek i gałązki tymianku do ozdoby
+ kilka wykałaczek

PRZYGOTOWANIE:
1. W zależności od szerokości plasterków szynki (są różne standardy:) musimy oszacować na ile kawałków pokroić polędwicę tak, aby można było każdy kawałek owinąć plasterkiem szynki. Im mniejsze kawalki, tym szybciej mięso się dosmaży. Moje plasterki szynki były dość szerokie więc je lekko zawinęłam, tworząc dodatkowy kołnierzyk.
2.  Każdy kawałek polędwicy owijamy szynką i spinamy wykałaczką. Solą i pieprzem posypujemy te fragmenty "roladki", gdzie wystaje surowe mięso.
3. Wstawić wodę na makaron i gdy woda zacznie wrzeć dodajemy sól (nie za dużo, bo marmite też jest lekko słone) i makaron i gotujemy wg przepisu na opakowaniu.
4. Na rozgrzaną patelnię przekładamy "roladki" i obsmażamy najpierw części bez szynki. Następnie boki "roladki", aż szynka się zarumieni. Zmniejszamy ogień. Potem ponownie smażymy górę i dół, potem boki, aż uzyskamy ulubiony stopień wysmażenia mięsa. Ja i Misiu nie lubimy krwistych kawałków, więc roladki smażyły się troszkę dłużej (5-10 minut) niż gotował się makaron. Aby sprawdzić czy mięso doszło, wystarczy nakłuć je czubkiem ostrego noża i jeżeli wypływa różowy płyn, to znaczy, że smażymy dalej - do momentu aż będzie wypływało coś rosołopodobnego.
5. W tak zwanym "międzyczasie" obieramy jabłka, kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda nasienne, obtaczamy w cukrze pudrze i przekładamy na patelnię razem z polędwiczkami (w jakimś jednym, osobnym kąciku patelni - łatwo mi mówić bo mam dużą kwadratową;)
6. Do ugotowanego, odcedzonego makaronu dodajemy 2 łyżeczki marmite i mieszamy aż się rozpuści.
7. Całość podajemy ze świeżym pomidorkiem i gałązkami tymianku.




*Nigella Lawson "Kuchnia", Spaghetti z marmite, (przypis tłumacza), s. 51

poniedziałek, 11 lipca 2011

Malinowy shake

Muzyka nas bałamuci. Nadaje sens, rytm i piękno przypadkowej zbitce zdań. Można śpiewać o czymkolwiek, byle harmonijnie i przyjemnym głosem. Czy łatwiej być poetą czy piosenkarzem? I dlaczego wyróżnia się w muzyce poezję śpiewaną? Albo inaczej: jeżeli mamy poezję śpiewaną, to czym jest ta reszta tekstów? Oto fragment, który mnie dzisiaj rozwalił:)


Malinowy król malowanych róż. Zawsze nas od złego obroni. Jakbym mogła Ci narysować sny. A w nich dom, drogę, drzwi. Na niebie błysnął biały nóż. To księżyc pełni straż. Czy nie znałam Cię w innym życiu już. Kiedyś hen dawno tak. Pieniądze nie kupią mnie. Lecz oczu twych blask. Wystarczy nim biały chleb. Dopłynie do dna. 
 
 
Specjalnie oddzieliłam tekst piosenki Urszuli zdjęciami i ułożyłam jej zdania ciągiem. Jeżeli nie nucisz melodii czytając ten tekst, to traci on sens. Ciekawe. Najbardziej podoba mi się jednostka czasu zakamuflowana w piosence: "nim biały chleb dopłynie do dna". 

Ale nie miało być o chlebie, tylko o malinach - i tak tylko przypomniała mi się ta piosenka... Taki malinowy shake miałam ostatnio przyjemność pić będąc w "Crime Story" w Poznaniu. Spodobała mi się jego gęsta, kremowa konsystencja i malinowa głębia - postanowiłam więc to powtórzyć w domu:)

SKŁADNIKI:
- 250 g malin
- 200 ml kremówki
- cukier puder (ilość wg uznania:)

PRZYGOTOWANIE:
1. Maliny zmiksować blenderem na gładki mus.
2. Dodać kremówkę i cukier puder i ubijać końcówką do bitej śmietany, aż shake lekko zgęstnieje i osiągnie kremową konsystencję.


niedziela, 10 lipca 2011

Kanapkowe purée z oberżyny

Lubię się dziwić i lubię wiedzieć. Lubię odkrywać, że to, co dotychczas wykonywałam rutynowo ma swój głębszy sens, który był ukryty przed moją świadomością. Lubię poznawać nowe udogonienia, triki i uczyć się nowych rozwiązań. Często pytam: dlaczego? I lubię otrzymywać sensowne odpowiedzi. Tak jak już pisałam, książka "Cook" Richarda Bertineta wychodzi z założenia, że nie wiem co to szczypta soli, albo jak zredukować sos, lub też co to znaczy: "doprawić do smaku". I dobrze.


Dlatego dziś porada dnia: dlaczego lepiej wyciąć zielony "zalążek" z wnętrza ząbka czosnku? Te zalążki to po prostu kiełki czosnku, które są małe i blade, w młodym czosnku, a zielone, ostre i gorzkawe w smaku w starszych ząbkach. Jeżeli więc siekamy czosnek warto tą część usunąć, aby nie zepsuć potrawy.

A po co nam tak spreparowany czosnek? Oto propozycja do l'apéro:) To taki francuski odpowiednik włoskiego antipasti. Jak pisze Bertinet, l'apéro to raczej sposób jedzenia niż konkretna potrawa. Purée z oberżyny* jest jedną z propozycji do l'apéro. Można podawać je jako pasta z dobrym chlebem lub bagietką (na zimno lub podgrzane), można to też podawać jako dodatek do ryby lub też jako smaczny sos do makaronu.


Do oberżyny podchodziłam nieśmiało ostatnimi czasy, gdyż w wyniku nieudanego eksperymentu z udziałem tego warzywa, nabrałam do niego dużej niechęci. Co jakiś czas lubię jednak sprawdzać, czy niechęć minęła i ten przepis przekonał mnie, że już mogę spokojnie jeść bakłażany (sama nie wiem, która nazwa mi się bardziej podoba:). Kolorem to purée przypomina smażone pieczarki. Miśku wręcz stwierdził, że gdybym mu nie powiedziała, pomyślałby że to pieczarki z cebulką (no ale Misia łatwo wkręcić)

SKŁADNIKI:
- 1 oberżyna
- 1 ząbek czosnku (dość duży)
- kilka małych gałązek cząbru, rozmarynu lub tymianku (ja użyłam pierwszych dwóch)
- oliwa z oliwek
- 1 mała cebula
- 2 łyżki ziaren słonecznika (łuskane) lub orzeszków piniowych

PRZYGOTOWANIE:
0. Nastawić piekarnik na 220 stopni.
1. Oberżynę umyć i przekroić ostrym nożem na pół zaczynając od dołu po ogonek.
2. czosnek obrać i przekroić na pół.
3. Natrzeć miąższ oberżyny czosnkiem i osolić, następnie naciąć ów miąższ w kratkę ostrym nożem, a w szczeliny wetknąć zioła i pocięte na paseczki połówki czosnku, a z wierzchu skropić oliwą z oliwek.
4. Wstawić do piekarnika i zapiekać 45 minut, aż wierzch mocno zarumieni się. Chodzi o to aby maksymalnie odparować wodę z warzywa i "skoncentrować" jego smak.
5. Po upieczeniu wyjąć gałązki ziół i płaty czosnku, a miąższ wydrążyć łyżką do miseczki.
6. Na patelni uprażyć słonecznik. Przełożyć do miseczki.
7. Na oliwie zeszklić poszatkowaną drobno cebulę. Dodać upieczoną oberżynę (odsączając dodatkowo sok przy nakładaniu), dodać uprażony słonecznik.
8. Do tak przygotowanej pasty można jeszcze dodać troszkę oliwy (ja ten krok pominęłam, bo pasta była odpowiednio wilgotna).


* "Cook" R. Bertinet, "Rough aubergine purée", s.22 (proporcje z książki zmniejszyłam o połowę i wyszła z tego jedna filiżanka pasty, taka tylko dla celów degustacyjnych:)

sobota, 9 lipca 2011

Kolorowy sum

Cztery kolory - papryka. Czyli uroki blendera - historia prawdziwa. Gdy tylko ujrzałam na straganie cztery kolory papryki: czerwony, pomarańczowy, zielony i żółty (wszystkie naraz w rozsądnych cenach), musiałam je mieć. Problem w tym, że papryka poddana obróbce termicznej traci swą chrupkość, a czasem i kolor. Dlatego poszatkowałam je na drobno przy pomocy odpowiedniej przystawki blendera i podałam ją w formie surówki:)


Tak podane danie można śmiało podać komuś, kto twierdzi, że nie lubi ryb i ryżu. Kolorowa papryka zdecydowanie odwraca uwagę osoby konsumującej od istoty rybnej. Jeśli zaś z tylu gatunków ryb, wybierzemy akurat suma afrykańskiego, który nie ma ości (i o którym pisałam tutaj) - to sukces jest gwarantowany!:) Tajemnicza kolorowa potrawa, tak powinno się to danie prezentować:)


       "W oczy twe, życie, patrzyłem ostatnio! I zdało mi się, że tonę w głębi niezgłębionej.
     Aleś mnie wyciągnęło złotą wędką; śmiejąc się drwiąco, gdy nazwałem cię niezgłębionym, i odzywając się w te słowa:
       - Tak mówią wszystkie ryby; czego o n e zgłębić nie mogą, jest niezgłębione."*

SKŁADNIKI:
- 0,5 kg filetów z suma afrykańskiego
- 4 papryki w różnych kolorach (w temperaturze pokojowej)
- limonka
- sos chili słodko-kwaśny (typu tao-tao)
- ryż
- sól, pieprz cytrynowy

PRZYGOTOWANIE:
1. Papryki poszatkować bardzo drobno i każdy kolor umieścić w osobnej miseczce. Robimy to na początku aby lekko puściły sok. Można je delikatnie osolić.
2. Filety z suma pokroić na paski i ugotować na parze osolone i posypane pieprzem cytrynowym.
3. Ugotować ryż, a w osobnym garnuszku podgrzać sos chili.
4. Limonkę podzielić na cząstki.
5. Podawać w następujący sposób: na środku talerza ułożyć ryż, na nim cząstki limonki, dokoła ryżu kawałki ryby, a ostatni krąg stanowi poszatkowana papryka. Rybę polewamy sosem chilli i gotowe!:)



* Friedrich Nietsche "To rzekł Zaratustra" (Część Druga, Pieśń taneczna), s. 141, wyd. PIW, Warszawa 1999r.

piątek, 8 lipca 2011

Ziołowy krem z bobu

Nie wiem kiedy ubzdurałam sobie, że bób jest brązowy... Totalnie wyparłam z pamięci jego zieloność:) Dopiero przeglądając przepisy na różnych blogach dostrzegłam tą intensywną zieleń. Moje pierwsze wspomnienie z bobem, to niepewność. Jaki smak kryje się pod tą pomarszczoną łupinką? Okazało się, że całkiem ciekawy. Pamiętam też, że wtedy padało, a ja jadłam ten bób przy okazji jakiegoś letniego, deszczowego (a może tylko pochmurnego?) spaceru... Może stąd to ta pomyłka?


O zaletach zabielania zupy czymś innym niż śmietaną pisze dzisiaj Lekka. Warto poczytać! Łyżka serka President ma jeszcze jedną zaletę, a mianowicie: powoduje że zupa krem staje się jeszcze bardziej kremowa!:) Dodatek ziół do tego kremu jest oczywiście zupełnie dowolny jeżeli chodzi o ich gatunek. Ja użyłam tego, co rośnie na moim balkonie: pietruszki, cząbru i rozmarynu. "Wkładkę mięsną" stanowią paszteciki z ciasta francuskiego: parówkowe zawinięte jak cukierek i chorizo w formie kwadracików z podwiniętymi rogami:)

SKŁADNIKI (2-3 porcje)
zupa:
- 0,5 kg bobu - waga przed ugotowaniem (krótko ugotuj i obierz:)
- bulion warzywny (ok. 0,5 - 0,75l)
- 1 duża cebula
- 2 łodygi selera naciowego
- ząbek czosnku
- serek naturalny President (po łyżce na porcję)
- duża garść ulubionych ziół (np. cząber, pietruszka, rozmaryn)
- łyżka masła
paszteciki:
- pół arkusza gotowego ciasta francuskiego (niemrożone)
- 2 parówki
- 4 plasterki chorizo

PRZYGOTOWANIE:
1. Nastawić piekarnik na temperaturę 180-200st. (tak jak zalecają na opakowaniu ciasta francuskiego)
2. Cebulę grubo poszatkować i zeszklić na maśle. Kilka ziarenek bobu odkładamy do dekoracji.
3. Przełożyć do garnka, dodać ugotowany i obrany bób, pokrojony seler naciowy, zalać bulionem (nie musi być podgrzany) i zmiksować na krem przy pomocy blendera.
4. Następnie krem musimy zagotować z ząbkiem czosnku przeciśniętym przez praskę. Nie przykrywamy pokrywką garnka, bo to (przynajmniej w przypadku groszku) może spowodować popsucie zielonego kolorku!:)
5. W tym czasie przygotowujemy paszteciki. Parówki kroimy na 3 części. Arkusz kroimy na trzy paski z czego dwa troszkę szersze tak aby na długość mieściły się pokrojone parówki, i te dwa paski dodatkowo kroimy jeszcze na trzy części. Parówki zawijamy częściami ciasta jak cukierki, układamy na blaszce i robimy na wierzchu każdego cukierka kratkę przy pomocy noża. Pozostały pasek ciasta kroimy na 4 części (mniej więcej kwadrat, jak nie wyjdzie to troszkę naciągamy ciasto, wałkujemy, aby wyszło:). Na każdym kwadraciku układamy plasterek chorizo i zawijamy do środka rogi ciasta, sklejając je razem na środku. 
6. Cukierki z parówek układamy na blaszce w miejscu które się najbardziej nagrzewa, bo pieką się nieco dłużej od talarków chorizo. Ja piekę tak długo, aż ciasto upiecze się na złoto, ale można też zerknąć do instrukcji na opakowaniu.
7. Tuż przed podaniem siekamy zioła bardzo ostrym nożem (można użyć nożyczek albo mezzaluny, którą osobiście uwielbiam), bo jak radzi Richard Bertinet, mamy wtedy gwarancję, że ich esencja aromatyczna (olejki) zostanie nienaruszona, a my będzie mogli się cieszyć ich intensywnym smakiem.
8. Nalewamy zupę do talerzy, podajemy ją z kleksem serka naturalnego, ziarnami bobu, obficie posypaną ziołami.

wtorek, 5 lipca 2011

Truskawki z karmelowym krakersem

Na pocieszenie - książka. To lubię. Najlepiej śmieszna, ironiczna, z czarnym humorem. Nie chodzi bowiem o to, by wypierać zły nastrój i jego przyczyny do najgłębszych czeluści (pod?)świadomości. Chodzi natomiast o transformację, o przekształcenie wyjątkowo przykrego doświadczenia w zwykłe przykre doświadczenie, z którego jednak można się śmiać i z którego można się czegoś nauczyć.


Ale do rzeczy... Po tym wymagającym wysiłku szkoleniu z prezentacji, kupiłam sobie na pocieszenie książkę "Cook in a class of your own with Richard Bertinet". To pierwszy taki przypadek w moim życiu, że w takich okolicznościach kupuję książkę kucharską, no ale... wszystko się zmienia. Książka zaintrygowała mnie tym, że wychodzi z założenia, że o gotowaniu nie wiem nic, że nie wiem nawet ile to jest szczypta soli. Zawiera mnóstwo praktycznych porad z zakresu kulinariów, o których nie śniło się nawet filozofom!:) Książkę tą zabrałam ze sobą w podróż, żeby dowiedzieć się, czego jeszcze nie wiem. Okazało się, że jest tego całkiem sporo!:) Zatem w wolnych chwilach, pod namiotem, w tym zimnie i okrutnym deszczu, ale za to w wyborowym towarzystwie mnóstwa radosnych ludzi, czytałam sobie książkę kucharską...


Przepis, który od razu chciałam wypróbować to "Strawberry croustillant". Croustillant to po prostu coś chrupiącego. W namiotowym świetle trochę słabo to widać, ale ten karmelowy wafelek w książce jest dużo cieńszy od mojego... Jestem jednak przekonana, że obydwa smakują równie bajecznie. W każdym razie, mój był cudownie chrupiący, idealnie słodki i świetnie się komponował z truskawkami:) A najlepsze jest to, z czego jest zrobiony: z gotowego ciasta francuskiego! :))) Polecam ten deser z ręką na sercu, muszę go jeszcze raz wypróbować, tym razem jeszcze bardziej rozwałkowując ciasto...


SKŁADNIKI (podaję proporcje jakich ja użyłam w tym przepisie):
- 300g małych truskawek
- połowa arkusza gotowego ciasta francuskiego (nie mrożone, tylko z lodówek w rolkach)
- 200ml kremówki
- łyżka wody różanej
- cukier puder (trudno określić ilość, bo to zależy od ciasta)
- listki melisy do przybrania (to tak od siebie:)

PRZYGOTOWANIE:
1. Ustawiamy piekarnik na 200 stopni.
2. Przygotowujemy kratkę do studzenia krakersów.
3. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
4. Połowę arkusza ciasta francuskiego zwijamy w rulonik i kroimy jak kopytka (na 4 równe kawałki)
5. Usypujemy małą górkę z cukru pudru, bierzemy jeden kawałeczek ciasta i obtaczamy go w cukrze, podsypujemy stolnicę i wałek cukrem pudrem - i bardzo cienko rozwałkowujemy ten kawałek. Powinien to być dość długi pasek, prześwitujący. Uwaga, bo ciasto francuskie jest bardzo delikatne, więc trzeba uważać aby się nie rozwaliło, i w razie potrzeby podsypywać cukrem.
6. Rozwałkowany 'listek' ciasta układamy na blaszce i posypujemy z wierzchu cukrem pudrem, aby później w piekarniku zrobiła się fajna fakturka z karmelu.
7. Powtarzamy czynność dla pozostałych cząstek ciasta.
8. Pieczemy 6-8 minut aż cukier się skarmelizuje, ale trzeba uważać, bo:
   a) może się przypalić, jeśli ciasto jest bardzo cienkie (wtedy trzeba w porę wyjąć z piekarnika)
   b) może zacząć rosnąć, jeśli jest za grube (wtedy można nakłuwać widelcem lub patyczkiem, aby bąbelki opadły, a ciasto zachowało wygląd płaskiego wafelka; moje wyszły za grube i musiałam je dodatkowo odwrócić na drugą stronę, aby cukier się równo skarmelizował)
9. Po upieczeniu wyjąć na kratkę i ostudzić.
10. Truskawki umyć i 'odszypułkować'.
11. Kremówkę ubić na sztywno z dodatkiem wody różanej (to opcjonalne, ale dodaje 'czaru' deserowi) i ewentualnie cukru pudru (wg uznania). 
12. Jedna porcja deseru to "kanapka" składająca się z dwóch karmelowych krakersów przełożonych bitą śmietaną i dużą garścią truskawek (zdecydowanie więcej niż na zdjęciu, ale ponieważ dotknęłam gorącego karmelu i dotkliwie oparzyłam się w kciuk, musiałam opracować szybką kompozycję do zdjęcia, bo naprawdę bolało:).


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...