sobota, 7 grudnia 2013

Ciasteczka kokosowe

Święta, święta... Święto na pewno jest dziś, bo udało mi się coś zrobić, sfotografować i opublikować na blogu. Takie czasy. (To wymówka numer jeden.) Za dużo ról: matka, pracownik, bloger, fotograf, koleżanka, córka, siostra... (To wymówka numer dwa.) Zresztą tyle teraz powstaje nowych blogów kulinarnych, że w tłumie, moja nieobecność jest ledwo dostrzegana. (To wymówka trzecia, ostatnia.)


Są jednak takie blogerki, których zapał nie stygnie zimową porą, jak mój. Na przykład taka Patyska, ze Smakołyków Alergika - regularne nowe posty, jej fanpage żyje pełnią życia, a w dodatku nie dawno wydała książkę ze swoimi przepisami! "100 smakołyków dla alergików" jest rewelacyjne! Bardzo przejrzyście napisana i zorganizowana. Plusem jest też zdjęcie do każdego przepisu, ale bez nadmiernej stylizacji, która czasem onieśmiela początkujących w "branży cukierniczej". Jeżeli chcecie zajrzeć do środka, zapraszam na facebooka i na bloga Patrycji, oczywiście:)


Ciasteczka kokosowe wg przepisu z książki "100 smakołyków dla alergików"!*

SKŁADNIKI:
- 60g cukru pudru
- 60g oleju lub oliwy
- 60 ml wody
- 60-80 g wiórków kokosowych
- 180g mąki

PRZYGOTOWANIE:
1. Wodę, olej i cukier miksujemy mikserem z hakami do wyrabiania ciasta.
2. Dodać mąkę i wiórki i dalej wyrabiać ciasto, wstawić do lodówki na 30 min.
3. Po tym czasie, nastawić piekarnik na 200 stopni (bez termoobiegu)
4. Ciasto cienko rozwałkować (ok. 3mm), wyciąć ciastka, ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 10-15 minut.

*mój mały alergik przetestował i chrupał z zadowoleniem masując brzuszek, co w jego mowie oznacza "dobre, mamo:)"


sobota, 9 listopada 2013

Żurawina do mięsa

Zamiast pytać "jak żyć?" ostatnio coraz częściej zadaję sobie pytanie "co czytać?". Życie jakie jest każdy widzi. Cierpimy na chroniczny brak czasu. Nie pamiętam kiedy ostatnio spędziłam choćby godzinkę w księgarni szukając czegoś, co miałbym chęć przeczytać. Kiedyś tak właśnie robiłam - snułam się między półkami, czytałam opis z tyłu, a potem pierwszą stronę powieści. Kupowałam książkę dopiero, gdy odpowiadał mi temat i styl pisania autora. Teraz liczę na to, że ktoś poleci mi fajną książkę. Może Miśku? Może ktoś z pracy? Może jakaś zaprzyjaźniona blogerka?


Blogerzy, blogerki? No właśnie, a może to jest rozwiązanie? Tydzień temu dostałam zaproszenie z bloga książkowego, by podzielić się swymi preferencjami czytelniczymi, co z przyjemnością uczyniłam. Czytelniczy, bo tak nazywa się blog, to miejsce, gdzie nie tylko mamy możliwość zapoznania się z recenzjami nowości wydawniczych, ale dowiemy się także, co czytają inni - na przykład, w ramach rozpoczętego cyklu "Kulinarni czytają", zajrzymy do biblioteczek blogerów kulinarnych i wtedy wyjdzie na jaw, co poza książkami kucharskimi czytamy!:) Serdecznie zapraszam na blog mej imienniczki:)


Dni coraz zimniejsze, co sprzyja czytelnictwu i robieniu zapasów na zimę - stąd u mnie dzisiaj żurawina do mięsa!

SKŁADNIKI:
- 0,5 kg żurawiny
- 250g-300g cukru (zależy od tego jak bardzo słodką konfiturę chcemy otrzymać, ja dałam mniej)
- 100ml wody

PRZYGOTOWANIE:
1. Żurawinę przebrać, odrzucić nadpsute owoce, łodyżki, listki wyrzucić, opłukać owoce.
2. Do garnka nalać wodę, wrzucić owoce i wsypać cukier - zagotować.
3. Gdy woda się zagrzeje, owoce zaczną pękać i puszczać sok - trzeba uważać bo gotujący się sok może zacząć pryskać, a strzelające owoce bywają niebezpieczne:P
4. Żurawinę gotujemy na małym ogniu przez około 30-40 minut, po tym czasie przekładamy do czystych słoiczków, zakręcamy nakrętki i odwracamy słoiczki do góry dnem do całkowitego wystudzenia.


środa, 30 października 2013

Konfitura dyniowo-pomarańczowa

Czternastokilogramowa dynia daje do myślenia. Co tu zrobić, żeby się najeść, nie przejeść, zaopatrzyć na zimę i się nie narobić? Po pierwsze trzeba zapytać koleżanek blogerek, jak one rozwiązałyby taki Ciężki problem. Na szczęście na dziewczyny zawsze można liczyć! Kilka świetnych pomysłów podsunęła mi Marzena z Zacisza Kuchennego. Dyniowa zupa bawarska, aby się najeść i nie przejeść. Konfitura z dyni i pomarańczy, aby zachować odrobinę tych jesiennych smaków na zimowe wieczory. Z pozostałych kilogramów przygotowałam dyniowe purée i chlebek dyniowy do kawy:) I oczywiście jeszcze jeden wielki fragment dyni został nietknięty... :/


Dopiero niedawno odkryłam uroki dyni. Wcześniej nie wiedziałam, że różne gatunki dyni faktycznie są też inne w smaku, są mniej lub bardziej słodkie, mają inną barwę, czasem konsystencję, jedne mają skórkę, którą można łatwo zdjąć przy użyciu obieraczki, inne mają skóro-skorupę, której trudno się pozbyć:) Niestety na moim osiedlowym ryneczku większość sprzedawców uważa, że to "taka dyniowa dynia jest, zwykła taka", więc moja wiedza o dyniowych odmianach jest nadal bardzo niewielka. Wiem, że się różnią, ale nie wiem, jaki gatunek jak się nazywa i który wolę. To będzie chyba wyzwanie na przyszły rok! Do nadrobienia:)


SKŁADNIKI:
- 1 kg purée z dyni (przepis np. tu, tylko proponuję jeszcze bardziej "odparować" wodę z dyni przez podkręcenie temperatury piekarnika do 200 stopni i przetrzymanie jej aż do godziny - dzięki temu otrzymamy bardziej skoncentrowany mus dyniowy:)
- 1 duże kwaśne jabłko (np. boskop)
- sok i skórka z dwóch pomarańczy
- sok z jednej cytryny
- 3-4 goździki zmielone na proszek
- cukier do smaku (zależy od słodkości dyni)

PRZYGOTOWANIE:
1. Zagotować purée, dodać skórkę pomarańczową, sok z dwóch pomarańczy i cytryny, zmielone goździki i chwilę pogotować.
2. Posmakować i doprawić do smaku cukrem (u mnie wystarczyło ok. 4 łyżek)
3. Jabłko obrać i pokroić w drobną kostkę i dodać do gotującej się konfitury, ponownie chwilę gotować (ok.5 minuut)
4. Przełożyć do czystych słoików, zakręcić wieczka.
5. Pasteryzować: dno dużego garnka wyłożyć ręcznikiem kuchennym, włożyć słoiki, zalać wodą do 3/4 wysokości słoików, doprowadzić wodę do wrzenia, gotować 30 minut, skręcić gaz, wyjąc słoiki i odstawić do wystygnięcia.


sobota, 19 października 2013

Zupa dyniowo-cytrynowa - na słodko

Blaski i cienie jesieni. Cienie to te panoszące się wirusy, które nasz dziedzic łapie ochoczo, gdy tylko pójdzie do żłobka. A blaski? Blaski to na przykład te złociste jesienne zupki - jak ta dyniowa. Zdrowa, rozgrzewająca, lekkostrawna. Dla całej rodziny.


Blaskie i cienie blogowania wypadają mniej więcej podobnie. Blaskiem są wszystkie wasze miłe komentarze i to, że tu zaglądacie mimo iż ja ostatnio bardzo rzadko bywam na Waszych blogach (obserwuję tylko te apetyczne zapowiedzi na Facebooku). Cieniem jest permanentny brak czasu Zapracowanej Mamy... i nie zapowiada się, że coś się zmieni w tej kwestii w najbliższych tygodniach:/ Wybaczcie zmniejszoną częstotliwość postów.


SKŁADNIKI:
- 4 szklanki dyni pokrojonej w grubą kostkę
- łyżka oleju lnianego
- 2 goździki
- 5 ziarenek pieprzu
- pól łyżeczki zmielonej gałki muszkatołowej
- cukier do smaku
- szczypta soli
- skórka i sok z jednej cytryny

PRZYGOTOWANIE:
1. Dynię przekładamy do garnka, dodajemy szczyptę soli, podlewamy wodą (mniej więcej do połowy objętości dyni, bo ta jeszcze puści soki) i gotujemy na wolnym ogniu, aż dynia zrobi się miękka.
2. Goździki i pieprz mielimy na proszek w moździerzu - dodajemy wraz z gałką muszkatołową do gotującej się dyni.
3. Gdy dynia się ugotuje miksujemy ją na gładki krem, dodajemy skórkę i sok z cytryny i doprawiamy do smaku cukrem (według uznania, zależy to od gatunku i słodkości dyni, której użyliśmy do zrobienia zupy)
4. Przed podaniem dodajemy łyżkę oleju lnianego i gotowe!:)




wtorek, 20 sierpnia 2013

Domowa musztarda

Musztarda jest prawdopodobnie najłatwiejszym w przygotowaniu dodatkiem stołowym. Wiecie jak jest: do majonezu potrzebne jest surowe jajko i nie każdy ma odwagę, a gotowanie pomidorów na ketchup zajmuje wieki. Za to z musztardą nie ma żadnych problemów, wystarczy zmielić ziarna gorczycy, zaparzyć wrzątkiem, doprawić octem, chrzanem lub miodem, odstawić i czekać, aż dojrzeje, aż się przegryzie - warto czekać, zapewniam was - efekt jest fenomenalny.


Uwielbiam musztardy grubo mielone, niestety większość z tych sklepowych ma jedną zasadniczą wadę, jak już jest grubo zmielona, to nie jest tak ostra jak lubię. Dlatego od dawna czaiłam się aby zrobić swoją własną. Przy okazji dokonałam małego odkrycia, że gorczyca sama w sobie jest pikantna, o czym wcześniej nie wiedziałam:) Musztardę zrobiłam w dwóch wariantach: dla Miśka na słodko - miodową i dla mnie pieruńsko ostrą - chrzanową. Podstawowy przepis zaczerpnęłam z Ziołowego Zakątka.

SKŁADNIKI:
- 150g gorczycy białej i czarnej (w dowolnych proporcjach, u mnie więcej jest białej:)
- 50ml wrzątku
- łyżeczka soli morskiej
- 0,75 szklanki dobrego octu (ja użyłam octu słodowego do ostrej musztardy i octu ryżowego do łagodnej)
- dodatki: do ostrej musztardy - 1-2 łyżki świeżo startego chrzanu, do miodowej: 2-3 łyżki płynnego miodu, opcjonalnie: 1 łyżka pyłku kwiatowego (produkt pszczelarski) - dodaje miodowego posmaku i odrobinę zabarwi musztardę na żółto

PRZYGOTOWANIE:
1. Suchą gorczycę zmielić najlepiej w młynku do kawy, pulsacyjnie - lub dla tych których młynek za bardzo przesiąkł aromatem kawy: można te ziarna zmielić blenderem, w wysokim naczyniu, ale tu raczej zawsze pozostaną nam całe ziarna, dzięki czemu otrzymamy musztardę grubo mieloną.
2. Do zmielonej gorczycy dodajemy sól i zaparzamy gorącą wodą, mieszamy i w razie gdyby zostały jakieś suche miejsca w masie gorczycowej - dodajemy odrobinę więcej wody.
3. Dodajemy ocet.
4. Dzielimy gorczycę na dwie części, z czego jedną doprawiamy chrzanem, a drugą miodem i pyłkiem kwiatowym. 
5. Tak przygotowaną musztardę w dwóch wariantach przykrywamy ściereczką i odstawiamy na dwa dni aby dojrzała w temperaturze pokojowej.
6. Po tym czasie przekładamy musztardę do czystych słoiczków i wstawiamy do lodówki.
7. Musztarda powinna dalej przegryzać się i dojrzewać około tygodnia, a najlepiej nawet i 3 tygodnie:) i to fakt: jej smak cały czas się zmienia, więc nie ma co manipulować za bardzo z proporcjami - mi początkowo chrzanowa wydawała się za ostra, ale na szczęście trochę złagodniała po tygodniu, a w miodowej pyłek kwiatowy przestał smakować goryczkowo tylko oddał swój ciekawy kolor i aromat:)



wtorek, 13 sierpnia 2013

Bruschetta i lekka sałatka

Jak sobie radzić kulinarnie w tak gorące dni? Jaki obiad przygotować, aby był lekki, niemęczący i orzeźwiający? Hmmm... Wróć. Upały już minęły, ale gdy zaczynałam pisać tego posta trwały w najlepsze i były oczywiście tak męczące, że nie dałam rady dokończyć tego wpisu:) Niemniej jednak sezon pomidorowy trwa i należy go celebrować, bo wkrótce i on minie, podobnie jak te ostatnie upalne tygodnie.


Proponuję lekką sałatkę z chińskim makaronem błyskawicznym, kukurydzą, zielonym ogórkiem, koperkiem i paluszkami surimi - wszystko to skropione cytrusowym dressingiem, a do tego "na zagrychę" soczyste bruschetty! Użyłam makaronu z zupek chińskich, bo nie trzeba go długo gotować. Pomidory sparzyłam i obrałam ze skórek, pokroiłam na kawałeczki, odcisnęłam nadmiar soku i schłodziłam, więc moje bruschetty były prawdziwie orzeźwiające:)


SKŁADNIKI:
bruschetta:
- słodkie, dojrzałe pomidory
- bagietka
- listki bazylii (ja użyłam głównie bazylii czerwonej, ale chyba jednak zielona jest bardziej efektowna)
- dobrej jakości oliwa z oliwek
- czosnek
- sól morska i świeżo zmielony pieprz
sałatka z surimi:
- makaron chiński blyskawiczny
- 10 paluszków surimi
- puszka kukurydzy
- 2 małe zielone ogórki
- łyżka posiekanego koperku
- łyżeczka majonezu
- oliwa z oliwek
- sok i skórka z połowy cytryny

PRZYGOTOWANIE:
1. Bagietkę pokroić na kawałki i opiec w tosterze,
2. Ząbek czosnku obrać i przekroić na pół, a następnie wcieramy go w każdy opieczony kawałek bagietki
3. Skropić delikatnie tak przygotowane kawałki bagietki dobrą oliwą z oliwek (można posmarować pędzelkiem:)
4. Pomidory sparzyć, zdjąć skórki, pokroić w kostkę, odcedzić z nadmiaru wody.
5. Dobrze odsączone pomidory nakładać na opieczone i wysmarowane czosnkiem i oliwą kawałki bagietki (tuż przed podaniem! bo bagietki muszą być chrupiące:)
6. Doprawić gruboziarnistą solą morską i świeżo zmielonym pieprzem
7. Aby przygotować szybką sałatkę z surimi, należy w pierwszej kolejności zaparzyć wrzątkiem błyskawiczny makaron chiński i odstawić na chwilę aby zmiękł.
8. Do miski wrzucamy kukurydzę, pokrojony w kostkę zielony ogórek, pokrojone w kostkę/plasterki surimi, koperek i odsączony z wody makaron i wszystko ostrożnie mieszamy
9. Aby przygotować cytrusowy dressing należy zmieszać majonez, 2-3 łyżki oliwy i sok i skórkę z połowy cytryny - najlepiej w shakerze do dressingów, ale można tez wykorzystać mały słoiczek z nakrętką, tudzież po prostu wymieszać wszystko dokładnie łyżeczką w szklance. Tak przygotowanym dressingiem skrapiamy naszą sałatkę i szybkie wakacyjne danie  gotowe!:)



A to co zostanie można na drugi dzień zabrać do pracy, do tego świeża chrupiąca bułeczka z piekarni i mamy super bento!:)

piątek, 19 lipca 2013

Zupa jarzynowa z jarmużem

Jarmuż pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Mogłam mieć gdzieś z cztery lata. Rósł na działce w dużej ilości. Miał ostry posmak. Coś jak rzodkiewka albo rukola, ale wizualnie przypomniał liście kapusty. Tak go zapamiętałam. Nie jadłam go przez 25 lat. To ćwierć wieku! I w końcu jest! U mnie na ryneczku! Świeży, zielony, czekający właśnie na mnie:) Kilka liści schrupałam od razu, a reszta trafiła do zupy o smaku lata.


Jarmuż wraca na nasze talerze, a ja tak jak zapowiedziałam szumnie w poprzednim poście - wracam do blogowania. Jak wiadomo złośliwe przedmioty martwe od razu w takich sytuacjach zacierają swoje rączki i odmawiają posłuszeństwa. Padł nam internet i dopiero wczoraj go odzyskaliśmy :) Więcej wymówek nie pamiętam:)

A zupa? Jarzynowa, po prostu. Jak u aluchy. Bez rosołków, bulionków, kostek i innych mięch.


SKŁADNIKI:
- 1/4 główki małej, młodej kapusty
- kilka dużych liści jarmużu
- 5 młodych ziemniaków
- garść fasolki szparagowej
- 2 łyżki posiekanego koperku
- sól, pieprz, oliwa z oliwek

PRZYGOTOWANIE:
1. Kapustę poszatkować
2. Liście jarmużu pociąć na kawałki, jeśli łodyżka jest łykowata i twarda to lepiej ją wyciąć i nie wrzucać do zupy.
3. Ziemniaki kroimy na ćwiartki
4. Fasolkę kroimy na kawałki (dł. ok. 2 cm)
5. Powyższe składniki wrzucamy do dużego garnka, zalewamy wodą i gotujemy ok. 30-40 minut lub do czasu aż najtwardsze warzywa zmiękną (np. kapusta).
6. Pod koniec gotowania doprawiamy zupę solą i pieprzem, i dolewamy odrobinę oliwy z oliwek aby zupa miała "oczka".

niedziela, 14 lipca 2013

Fasolka szparagowa w sosie serowym

Wakacje trwają. Mimo iż nie mam urlopu, to jednak zrobiłam sobie wakacje... od blogowania. Wiem, że taka nieobecność i znikanie bez słowa na ponad miesiąc jest niewybaczalne, ale może jednak znajdzie się ktoś litościwy i zrozumie...? Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że nie gotowałam w tym czasie nic spektakularnego, nic odkrywczego, nic czym warto byłby się podzielić z innymi... Mało tego! Gdy już nawet próbowałam, to mi nie wychodziło!


Blogerskim leniem zaraziłam się od niejakiej Aluchy:P Ona zapewne wszystkiemu zaprzeczy, ale opublikowała taki jeden post, gdzie napisała, że jej się nie chce, ja to skomentowałam, że owszem, że bywa, że przejdzie... Nie wiedziałam wtedy tylko, że przejdzie tak szybko i to na mnie:D W międzyczasie nawet udało mi się poznać Aluszkę w realu (i nie chodzi o ten duży supermarket), w najprawdziwszej rzeczywistości, i powiem wam w sekrecie, że jest ona równie sympatyczna i równie rozmowna na żywo, jak w blogosferze:)))


A dziś zapraszam na fasolkę w sosie serowym (zachęcił mnie sukces tego kalafiora - bez przerwy w TOP TEN na moim blogu:)

SKŁADNIKI:
- 1 kg fasolki szparagowej
- 1 spora łyżka masła
- 1 łyżka mączki kukurydzianej
- 1 szklanka mleka
- 2 garście startego żółtego sera
- sól i pieprz

PRZYGOTOWANIE:
1. Przygotować fasolkę: obcinamy końcówki z dwóch stron, myjemy i wrzucamy do garnka
2. Gotujemy ok.30 minut (lub dłużej, do miękkości - zależy od fasolki) 
3. Gdy fasolka jest ugotowana, odcedzamy z wody i przekładamy do miski w której będziemy ją podawać.
4. Z mączki kukurydzianej i masła robimy białą zasmażkę, czyli wsypujemy mąkę na garnka dodajemy masło, i cały czas mieszamy aż masło się roztopi i połączy z mąką. Pilnujemy żeby się nie przyrumieniło.
5. Do zasmażki dolewamy mleko i mieszamy dokładnie.
6. Następnie dodajmy ser żółty i dopiero na koniec doprawiamy solą i pieprzem według uznania.

PS. Można taką fasolkę z sosem serowym zapiekać w naczyniu żaroodpornym:) Też pycha:)

wtorek, 4 czerwca 2013

Gotowana rzodkiewka z limonkowym masełkiem

Darowanej rzodkiewce nie zagląda się w liście, tylko zjada się ją na wszystkie trzy możliwe sposoby. Pierwsza opcja to oczywiście rzodkiewka na surowo, chciałoby się powiedzieć, że "prosto z drzewa" jest najlepsza, gdyby nie fakt, że rzeczona rośnie w glebie i jest nią z reguły mocno upaćkana. Zatem pod kran z nią, ukręcić listki, odciąć korzonek i dalej do otworu gębowego, gdzie można się zachwycać jest subtelną ostrością. Surowa rzodkiewka idealnie pasuje do wiosennych sałatek i twarożków:)


Drugi sposób to pesto z liści rzodkiewki [w moim dzisiejszym bento]. Mój debiut w tej kwestii i choć lubię pesto z nietypowych stworzeń liściastych, to jednak to nie powala na kolana. Liście rzodkiewki smakują nieco jak jarmuż, ale mają mniej intensywny smak - bardziej nijaki. A może moje liście już były za stare i dlatego tak mnie to nie zachwyciło. Smakowało nieco trawiasto :/ Co innego trzeci sposób na rzodkiewkę, czyli na ciepło:) To jest strzał w dziesiątkę. Taka rzodkiewka smakuje trochę jak kalafior, ale jest łagodniejsza w smaku, traci ostrość i robi się przyjemnie miękka, ale sprężysta. Z maślano-limonkową polewą była idealnym dodatkiem do wiosennego obiadu pt. młode pyrki z koperkiem i jajkiem sadzonym:)

SKŁADNIKI:
- pęczek rzodkiewki
- łyżka masła
- łyżka "miodu" z mniszka (można zastąpić łyżką cukru, lub zwykłym miodem, ja swój otrzymałam od Patyski z bloga Smakołyki Alergika i teraz wykorzystuję go na prawo i lewo w swojej kuchni :)))
- łyżka soku z limonki
- sól

PRZYGOTOWANIE:
1. Zagotować wodę w garnku.
2. Rzodkiewkom ukręcić liście (nie trzeba odcinać końcówek łodyżek, można zostawić z cenytmetr - daje to fajny efekt kolorystyczny na talerzu) i odciąć korzonek na dole.
3. Wodę lekko osolić i wrzucić rzodkiewki - gotować przez około 10 minut.
4. W tym czasie na patelni roztopić łyżkę masła, rozporowadzić w niej miód lub cukier i dodać sok z limonki.
5. Tak przygotowanym sosem polać ugotowane i odcedzone z wody rzodkiewki - podawać na ciepło, jako warzywko do obiadu.


piątek, 24 maja 2013

Aromatyczna sałata z jadalnymi kwiatami i grillowanym haloumi

Jaki smak mają bratki? A chryzantemy? Czy goździki smakują tak, jak pachną? Na czym polega subtelność stokrotek? Czy lepiej jeść kwiatki na kolację czy na lunch? Jak ostry jest kwitnący szczypiorek i dlaczego symuluje łagodność pastelowym fioletem? Czuję się jak niemowlę, które dotąd żywione mlekiem matki, nagle dostaje inne pokarmy i krok po kroczku odkrywa całą gamę nowym doznań smakowych. Z kwiatami nie jest to pewnie tak dramatyczne, bo ich smak jest z reguły delikatny, ale kwiaty mają jedną wyjątkową cechę, która w jedzeniu jest bardzo ważna. Zapach. To jest ich główna moc oddziaływania na zmysły i nie boją się jej wykorzystać nawet w... sałatce:)


Moja dzisiejsza propozycja jest na maksa udziwniona i poza samą sałatą, która jest bazą tego dania, nic nie jest w niej pospolite, czy dostępne w przydomowym warzywniaku (a przynajmniej nie w moim:). Podaję ten przepis raczej jako ciekawostkę, że można inaczej... można i tak... Gdy pochyli się głowę nad takim talerzem i przymknie się lekko powieki, to czuć zapach letniego ogrodu i momentalnie ogarnia nas pragnienie, by ta chwila trwała wiecznie. Aż dziw, że wszystkie składniki (poza tą zwykłą sałatą) dostałam w jednym miejscu - Tyglu rozmaitości [klik].


Warto spróbować taką sałatę nawet, gdy posiada się choćby jeden z tych "dziwnych" składników:)))

SKŁADNIKI (2 porcje):
- 10 listków sałaty
- czubata łyżka jadalnych kwiatów
- kilka listków szałwi ananasowej
- kilka łodyżek solirodu
- 10 plasterków sera haloumi
- łyżka oleju lnianego

PRZYGOTOWANIE:
1. Sałatę umyć, podrzeć listki na małe skrawki i wrzucić po równo do dwóch misek.
2. Soliród i szałwię posiekać i dodać do misek.
3. Posypać płatkami kwiatów i lekko wymieszać.
4. Skropić olejem lnianym.
5. Ser haloumi usmażyć na grillowej patelni bez dodatku tłuszczu, po prostu układamy plasterki sera i smażymy aż się zrumienią.
6. Gotowe grillowane serki układamy na wierzchu i sałatką gotowa! Podawać od razu:)


środa, 22 maja 2013

Sałatka ryżowa z kurczakiem i ananasem

To tylko cytat, a jakby o mnie. A może też o Tobie?  "Pracuję nad historią mojego własnego życia. Nie, nie - nie układam jej, dokonuję jej rozbioru. Przeważnie to kwestia właściwego montażu. Jeśli chcieliście ciągu narracji, trzeba było prosić wcześniej, kiedy jeszcze wszystko wiedziałam i bardzo chciałam opowiedzieć. Jeszcze zanim odkryłam zalety nożyczek, korzyści zapałek"*. Na potrzeby współczesności dodałabym jeszcze: uroki formatowania dysku.


"Kiedy już raz człowiek zacznie, robi się ciekawie. Otwiera się tyle przestrzeni. Trach, zmiąć, do ognia, za okno. Przyszłam na świat, dorastałam, studiowałam, kochałam, wyszłam za mąż, rodziłam, mówiłam, pisałam, już po wszystkim. Chodziłam, widziałam, robiłam."** Co jeszcze można dodać? Coś, czego moja imienniczka nie dodała, a co jest ważne. Gdzieś między tymi czasownikami wypisanymi kursywą, chciałabym wstawić, że byłam szczęśliwa. Ale gdzie? :)


Sałatki, tak jak historie życia, to kwestia właściwego montażu. [I niepostrzeżenie przechodzimy do przepisu na ten właściwy montaż...]

SKŁADNIKI:
- szklanka ryżu (ugotować na sypko)
- upieczona/ ugotowana pierś kurczaka
- puszka kukurydzy
- puszka ananasa
- sól i pieprz
domowy majonez (opcjonalnie):
- 1 żółtko
- 150ml oleju/ oliwy (najlepiej jakiejś o neutralnym smaku, ja użyłam oleju lnianego, i majonez miał piękny żółty kolor, ale też goryczkowy posmak, no ale ma tę przewagę, że jest tak zdrowy, że nawet w biodra nie idzie:)))
- 2 łyżki octu winnego

PRZYGOTOWANIE:
1. Ryż, kurczaka, kukurydzę i ananasa przekładamy do dużej miski.
2. Żółtko i ocet zmiksować na gładką masę i stopniowo dolewać olej, aż powstanie jednolita, gęsta emulsja.
3. Cały majonez dodajemy do miski ze składnikami sałatki i delikatnie mieszamy.


* Margaret Atwood, "Historie życia", [w:] "Namiot", s.10
** jw, s.11

sobota, 18 maja 2013

Jajko w koszulce

 Ab ovo... Zacznijmy od początku. Ostatnio zamiast eksperymentować z nowymi smakami i udziwnionymi potrawami nadrabiam braki w zakresie przepisów podstawowych. Zrobiłam na przykład pieczonego kurczaka. Uwierzycie? Po raz pierwszy w życiu upiekłam całego kurczaka. Przecież w domu rodzinnym było to jednym ze standardowych niedzielnych dań, a u nas? Owszem tu nóżka, tu skrzydełko, kotlet z piersi kurczaka też gościł na talerzu, ale żeby tak całego, to nie, nigdy dotąd. A dziś mój debiut jajeczny:) Jajko w koszulce.


Pierwsze jajko, zamiast w koszulce wyszło mi topless:) bo w przepisie który znalazłam autor sugerował, aby wodę zawirować trzepaczką do białek. Nie wzięłam pod uwagę, że mój garnek jest za mały na mieszanie taką wielką trzepaczka, przez co zachaczyłam białko rózgą i obnażyłam żółtko, a przecież nie-o-take-jajko-walczylyśmy! Za drugim razem wzięłam się na sposób i zamerdałam wodę łyżką, taką plastikową, szeroką, do nakładania sałaty. I to był lepszy sposób. Jajeczko wyszło kształtne, koszulka szyta na miarę, żółtko zaczęło się już delikatnie ścinać, więc pewnie MasterChef nie byłby ze mnie zadowolony, ale ja akurat lubię taki stan, więc się nie przejmuję:)



SKŁADNIKI (na jedną porcję):
- 3 szparagi zielone
- jajko
- 2 łyżki octu
- sól i pieprz

PRZYGOTOWANIE:
1. Szparagi ugotować do miękkości w lekko osolonej wodzie.
2. Wodę na jajko doprowadzić do wrzenia.
3. Skręcić ogień i dolać octu.
4. Jajko wbić do małej miseczki/ filiżanki.
5. Energicznie zamieszać łyżką wodę, tworząc mały wir.
6. W środek tego wiru wlewamy ostrożnie jajko, delikatnie pomagamy sobie łyżką, aby doprowadzić do stanu, kiedy białko w całości otoczy żółtko.
7. Jajko wielkości M gotujemy 2.5 minuty, a jajko L - 3 minuty.
8. Łyżką cedzakową wyjmujemy jajko z wody, odcinamy ostrożnie nożem ewentualne "pióropusze" z białka:)
9. Jajko podajemy na szparagach, najlepiej polane sosem holenderskim (np. według tego przepisu: KLIK)


niedziela, 12 maja 2013

Chleb wielozbożowy na zakwasie

Aż wierzyć się nie chce, że to takie proste! Oczywiście pod warunkiem, że masz rasowy zakwas! Ja swój otrzymałam drogą pocztową od Alutki. Dostałam i wpadłam w panikę. Ojej, to tak na serio? Już nie ma odwrotu? Muszę spróbować? Tak, tak, tak. Chwyciłam zatem byka za rogi i okazało się, że to nie żaden byk. Byczek co najwyżej i to w dodatku łagodny jak baranek. 


Chleb jest smaczny, wilgotny, lekko kwaskowy i można go udoskonalać podług uznania. Ja dodałam otręby wielozbożowe, słonecznik i siemię lniane. Chleb zasmakował także rocznemu Stasiowi, który nie jest zwolennikiem zwykłego, suchego chleba, ale taki wilgotny, zakwasowy bardzo mu przypadł do gustu i jak na rezolutnego chłopca przystało zażądał w swym języku kolejnej kromeczki:) A jego mama jest pierwszą osobą, do której powędruje porcja kolejnego zakwasu:)


Dzięki Alicjo za tę smaczną przygodę!:)))

SKŁADNIKI (na dwie foremki keksówki):
składniki suche: w
- 1 kg mąki pszennej luksusowej (typ 550)
- 1 szklanka mąki pełnoziarnistej (u mnie 3 zboża)
- 1 szklanka otrębów
- opcjonalnie: 1 szklanka ziaren (słonecznik, siemię lniane, dynia itp.)
- 4 łyżeczki soli
- 1 łyżka cukru
składniki mokre:
- 2-3 łyżki aktywnego zakwasu
- 4.5 szklanki wody gazowanej

PRZYGOTOWANIE:
1. W dużej misce wymieszać suche składniki na chleb.
2. Dodać zakwas i wodę gazowaną - wszystko dobrze wymieszać ręcznie lub drewnianą łyżką.
3. Odstawić na 2 h. 
4. Po tym czasie odkładamy 2-3 łyżki ciasta do słoiczka, będzie to nasz zakwas na kolejny chleb. Słoiczek wstawiamy do lodówki i przykrywamy go wieczkiem, ale go nie zakręcamy. Taki zakwas można przechowywać do dwóch tygodni. Można odłożyć więcej niż jedną porcję:)
5. Foremki keksówki wykładamy papierem do pieczenia lub po prostu natłuszczamy formemki i przekładamy do nich ciasto - tak aby sięgało do połowy wysokości formy.
6. Odstawiamy nasze chleby do wyrośnięcia na parę godzin, np. robimy powyższe kroki wieczorem i odstawiamy ciasto na noc do pustego, nienagrzanego piekarnika. Moje chleby podwoiły swą objętość po 10 godzinach, ale może były gotowe już wcześniej, nie wiem - spałam:)
7. Gdy chleby wyrosną, wyciągamy je z tego piekarnika, a następnie go nagrzewamy do 200 stopni i do tak nagrzanego piekarnika wstawiamy formy i pieczemy chleby przez godzinę.
8. Po upieczeniu ostrożnie wyciągamy je z foremek i układamy na kratce do ostygnięcia.

czwartek, 9 maja 2013

Ciasto z bezą

Skąd się bierze ta pozytywna energia? Wiosna, słońce, upał, maj. Gdy idę do pracy, mijam drzewko bzu. Już kwitnie. Maj jest wyjątkowy. W maju mam urodziny. Dostałam perfumy, paterę do tortów, zakwas na chleb, meksykański sos mole czekoladowo-paprykowy i pieniążki... Kupiłam sobie jakieś ciuchy i ekhm... obieraczkę do warzyw z końcówką julienne - moją wymarzoną:))) I rocznicę ślubu też mamy dzisiaj. Mój majowy długi weekend w tym roku trwał ponad tydzień i obejmował aż dwa weekendy. Byłam w arboretum. Byłam w ZOO. Odwiedziłam poznańskie dzieciowe restuaracje - super sprawa! I jak tu narzekać?


A dziś popołudniu padało i była burza. Myślicie, że to ugasiło mój entuzjazm? Oczywiście, że nie. Ludzie stanęli przy oknach w korporacyjnych biurowcach i podziwiali to pogodowe widowisko. Dobrze, przynajmniej zmyje ten kurz i piach. O! A tutaj utworzył się wir wokół studzienki odpływowej, a tam chodnikiem płynie rzeczka deszczówki! Dziwne, niby zwykły opad, a jednak wszyscy wokół byli na swój sposób zaciekawieni. Zachwyceni? No tak wiosna, a temperatury takie letnie... Czego chcieć więcej? Może czegoś słodkiego do kawy? Polecam zatem to ciasto, wyszło niebywale delikatne, puszyste, mięciutkie z chrupiącą bezą na wierzchu - cudowny efekt!


To dobry pomysł na pozbycie się nadmiarowych białek:)

SKŁADNIKI:
- 1 jajko
- 1/3 szklanki oleju (użyłam lnianego, wiem że to marnotrawstwo, ale jako alternatywę miałam tylko z pestek dyni i oliwę z oliwek, obydwa zbytnio smakowe:)
- 1/2 szklanki cukru
- 2 budynie śmietankowe (można zastąpić 1/3 szklanki mąki ziemniaczanej i aromatem śmietankowym lub waniliowym)
- 1/2 szklanki mąki pszennej (użyłam luksusowej)
- 1/2 szklanki wina jabłkowego (jakkolwiek to brzmi;P użyłam jabłecznika słowiańskiego, można zastąpić cydrem lub odpowiednią ilością soku jabłkowego zmieszanego z winem lub innym alkoholem)
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 2 kwaśne jabłka (u mnie: boskopy)
- pół łyżeczki cynamonu
beza:
- 2 białka
- 1/3 szklanki cukru pudru

PRZYGOTOWANIE:
1. Nastawić piekarnik na 180 stopni.
2. Jajko, cukier i olej zmiksować na w miarę jednolitą masę.
3. Do masy dodajemy przesianą mąkę, budynie, cynamon i proszek do pieczenia i dolewamy wina - miksujemy wszystko na gładką masę.
4. Obieramy jabłka i kroimy je na małe, cienkie plasterki.
5. Przelewamy ciasto do tortownicy wysmarowanej masłem, na wierzchu układamy jabłka i pieczemy około 20 minut.
6. Ubijamy białka do momentu aż można odwrócić naczynie, w którym ubijamy i białka nie wypływają tylko dzielnie sterczą:) Następnie stopniowo dodajemy cukier nadal ubijając białka.
7. Wyciągamy ciasto z piekarnika, na wierzchu rozsmarowujemy masę białkową i ponownie wkładamy ciasto do piekarnika, tym razem na ok. 30 minut (gdyby ciasto przypiekało się zbyt gwałtowanie, można w połowie tego czasu zmniejszyć moc grzania piekarnika do ok. 160 stopni).


sobota, 4 maja 2013

Jajecznica z chorizo i parmezanem

Czy wrzucenie jajecznicy na bloga to obciach? Może tak, a może nie. Jedno jest pewne: w kwestii jajecznicy istnieje kilka przesądów. Pierwszy: każdy umie ją zrobić. Znam osoby, które potrafią ugotować wszystko, a jajecznica im nie wychodzi:) Drugi: moja jest najlepsza, nie wymaga żadnych zmian. Odejście od rutyny zawsze jest wyzwaniem, ale jedyne co ryzykujemy, to poszerzenie naszych smakowych horyzontów. Trzeci: jajecznica na blogu to przecież zbyt banalny przepis. Chyba jednak nie... Moja jajecznica z kurkami dwa lata z rzędu rządziła na liście 10 najbardziej popularnych na blogu i to chyba mówi samo za siebie:) Jak zatem odmienić zwykłą sobotnią jajecznicę?


Można to zrobić przy użyciu kilku niezwykłych dodatków. Chorizo. Paprykowa, pikantna kiełbasa potrafi zdziałać cuda. Parmezan, ale nie taki z paczki, starty, który jest nijaki w smaku. Ani nie włoski, bo Italia to odległy kraj. Jaki zatem? Polski, lokalny, ser twardy, dojrzewający, który smakuje parmezanowo do tego stopnia, że ponoć nawet Włosi dają się nabrać:) I wcale im się nie dziwię. Kupiłam ten ser w ramach Tygla, czyli Targowiska Żywności Regionalnej. To nowe miejsce w Poznaniu, tuż obok okrąglaka w Studio Reforma, gdzie co dwa tygodnie można odwiedzić stoiska lokalnych producentów pysznego jedzonka. Są wędliny, np. polska surowa niewędzona i sery kozie, np. z dodatkiem kminku i goździków - po prostu mistrzostwo:) Zachwycił mnie też chleb z żurawiną i kawa o smaku truskawek ze śmietaną z małej wielkopolskiej palarni. 


Bohaterem ostatniego Tygla był mały tygodniowy baranek:)

Podsumowując Tygiel... To bardzo fajna inicjatywa! Dodałabym tylko jakąś wielgachną reklamę na środku ulicy 27 Grudnia ze strzałką w kierunku Reformy, bo w sumie gdyby nie google maps w komórce to chyba nie znalazłabym tego miejsca:)

SKŁADNIKI (dla 2 osób):
- 5 wiejskich jaj
- pól cebuli drobno posiekanej
- 10 plasterków chorizo pokrojonych dodatkowo w drobną kostkę
- łyżka świeżo startego twardego, dojrzewającego sera
- szczypta soli
- pieprz
- łyżeczka masła
- posiekany szczypiorek

PRZYGOTOWANIE:
1. Na suchą patelnię wrzucamy cebulę i chorizo, jeżeli wytopionego z kiełbasy tłuszczu jest za mało aby podsmażyć cebulkę, to dodajemy odrobinę masła.
2. Gdy cebula się zeszkli, wbijamy na patelnię jajka (jak sadzone). Osolić delikatnie (kiełbasa i ser też są słone!) i dodać nieco pieprzu, posypać startym serem.
3. Szpatułką rozsmarowujemy po patelni białka, tak aby dokładnie się ścięły i jednocześnie tak aby nie uszkodzić żółtek.
4. Gdy mamy pewność, że białka są ścięte, mieszamy szybko całość z żółtkami i zdejmujemy patelnię z ognia, dzięki temu jajecznica będzie nadal  idealnie wilgotna:)
5. Jajecznicę podajemy posypaną szczypiorkiem:)




wtorek, 30 kwietnia 2013

Koktajl pietruszkowy

Ta zieleń za oknem jest zaraźliwa. Małe pączuszki na drzewach i krzakach, nawet trawnik nabrał koloru. Żółć forsycji, jak co roku zachwyca i cieszy. Róż wiśni na tle błękitnego nieba jest niezwykle fotogeniczna. Chmury puszyste jak wata cukrowa. I nawet ten deszczyk przelotny mi nie przeszkadza, bo wiosna ma stwórczą moc budzenia natury do życia. Tak, zaczyna się sezon. Rachityczne pęczki pietruszki zamieniają się w grube bukiety zieloności.


Moment ich przemiany można uczcić tylko w jeden godny sposób - koktajlem pietruszkowym! Skład koktajlu jest eksperymentalny i dodać należy, że był to eksperyment udany:) Kwaśny aż miło! Tak jak kwaśne żelki, które uwielbiam. Słodycz miodu dopełnia dzieła. Całość aż kipi od witaminy C:) C jak Cudowne wiosenne dni!:)))


SKŁADNIKI:
- pęczek pietruszki, wstępnie poszatkowanej
- 1 jabłko, obrane, pozbawione gniazd nasiennych i pokrojone na cząstki
- sok z połowy cytryny (można dodać mniej, jeśli ktoś nie lubi kwaśnych napojów)
- niepełna szklanka soku bananowego
- 2 łyżki miodu płynnego

PRZYGOTOWANIE:
Wszystkie składniki przełożyć do wysokiego naczynia i zmiksować blenderem na gładki koktajl:) Popijać w słoneczne dni:)


niedziela, 28 kwietnia 2013

Panna cotta z miodem i orzechami włoskimi

"Od trzech dni po jednej gwałtownej burzy nadciąga następna. Dziś rano zrobiło się zdecydowanie zimniej. Ale światło dnia jest tak intensywne, że aż niepokojące, a niebo absolutnie jasne. Deszcze wszystko umyły. Aż do serca światła. Na horyzoncie ani odrobiny kurzu. Jedynie ostrość, czystość, żadnego atomu mgły. Rzadko się to widzi. Tak rzadko, że momenty, w których takie światło się pojawia, uświadamiają nam, w jak matowym świecie zazwyczaj się poruszamy"* I taki ostry, intesywny i jasny poranek nastał właśnie dziś... 


Dla kontrastu deser do kawy mamy dziś delikatny, śmietankowy, o nieostrym smaku orzeszków koli, z odrobiną złocistego miodu. Myślałam, że kola będzie bardziej wyczuwalna, ale niestety miód ze swą natarczywą słodkością przesłania wszystko. Ciekawa  sprawa z tym napojem. Kola to przeciwieństwo wody. Jest przesłodka. Nie gasi pragnienia. Jest czarna i nieprzejrzysta. A jednak jest w jej smaku coś, co decyduje o jej popularności. Orzeszki koli? Może to jest kluczem do sukcesu.


SKŁADNIKI:
- 330ml napoju typu cola
- 200ml śmietanki 30%
- 2 łyżki cukru
- 2,5 łyżki żelatyny
- 6 łyżeczek miodu płynnego
- garść świeżo rozłupanych orzechów włoskich

PRZYGOTOWANIE:
1. Kolę przelać do garnuszka i zagotować, zestawić z ognia, dosypać żelatynę i szybko zamieszać, aby dobrze się rozpuściła, odstawić do przestygnięcia.
2. Po przestygnięciu dodajemy śmietankę i ponownie mieszamy.
3. Rozlewamy całość do foremek (u mnie wyszło sześć różyczek z silikonowej formy, ale można użyć np. małe filiżanki)
4. Odstawiamy do stężenia.
5. Gdy panna cotta stężeje, wyciągamy ją z foremki, posypujemy orzechami i polewamy łyżeczką miodu.


* "51 zabaw (z) rzeczami", Roger -Pol Droit, s.31

czwartek, 18 kwietnia 2013

Twarożek kanapkowy inaczej

Czasami bywa tak, że blog boli... Parafrazując pewien kabaret... My blogerzy, tak samo jak członkowie owego kabaretu, padamy na twarz w poszukiwaniu dobrze dobranych słów, które złożą się na treść posta. Rację ma Nuovana pisząc na facebooku, że no po prostu nie da się wkleić samego przepisu na bloga. Nie i koniec. Trzeba skrobnąć choćby słówko, szczególnie gdy ma się zapędy literackie:) Głupio tak pisać o niczym, tak jak ja teraz, ale czasem tak to po prostu wychodzi. Przepisy z gotowymi fotkami czekają w kolejce, aż przyjdzie wena i wpis się zwerbalizuje:) A co mnie zainspirowało do napisania tego posta? Raporcik. O blogerach. Pono "internauci postrzegają ich przede wszystkim jako popularnych, pozytywnych, lubianych, inspirujących i przyjaznych". Hmmm...


Pomyślmy... (To także czasem boli;) Co myślę o innych blogerach??? Dokładnie-tak-właśnie:))) Pozytywni. Inspirujący. Przyjaźni. Co dodałabym od siebie? Wydaje mi się, przynajmniej w zakresie blogosfery kulinarnej, że zazwyczaj zakładam, iż bloger pisze prawdę. Prawdziwszą prawdę niż niektóre magazyny i portale kulinarne z wypacykowanymi fotkami, na których gołym okiem widać, że połowy składników nie użyto do wykonania "ślicznego dania". Owszem, fotograf zdolny, ale danie jest wielką niewiadomą. Pewnie, że się nacięłam i to nie raz. Bywa i tak, ale są miejsca w sieci, gdzie wracam bez obaw. Na przykład taki twarożek kanapkowy od Aluchy - zdecydowanie godny polecenia, jak słusznie zachwala autorka przepisu:)


SKŁADNIKI:
- 100g dobrej jakości twarogu (użyłam półtłustego)
- łyżka pestek słonecznika
- łyżka pestek dyni (opcjonalnie, dodałam od siebie:)
- 2 łyżki pokrojonej w kosteczkę świeżej czerwonej papryki
- 1 łyżka mleka/ lub śmietany
- 2 łyżki oleju lnianego
- 5 ziaren pieprzu
- 2-3 płatki suszonego czosnku (opcjonalnie, dodałam od siebie:)
- sól do smaku

PRZYGOTOWANIE:
1. Pestki dyni i słonecznika uprażyć na złoto na suchej patelni.
2. Do miski przełożyć biały ser, dodać mleko/śmietanę i olej lniany i podusić widelcem (jeśli wolicie gładszą konsystencję, można to wszystko zmiksować blenderem)
3. Dodać uprażone ziarna, paprykę skrojoną w kostkę, świeżo zmielony pieprz i zmielony w moździerzu suszony czosnek, osolić do smaku.
4. Idealnie smakuje z pajdą świeżego chleba:)


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Krem serowo-selerowy z migdałami

Biały kwadrat na białym tle. To już było. Dzieło sztuki. Biały płatek migdałowy w białym kremie serowo-selerowym. To nowość. Dzieło sztuki kulinarnej. Nie moje. Ja jestem tylko zręcznym fałszerzem (?). A może zdolnym kopistą. Przepisuję smaki odkryte w restauracji na mieście na kulinarne karty domowego menu i tak samo, jak skrupulatni średniowieczni mnisi, dopisuję swoją opowieść. Tu ujmę szczyptę soli, tu dodam świeżo zmielony pieprz, zamieszam raz w lewo, trzy razy w prawo... Powstaje nowa wersja tego niepozornego kremowego utworu.


A i tak wiem, że najpiękniejsze smakowe historie są jeszcze przede mną. Tyle kulinarnych zachwytów czeka na mnie bym mogła je wyrazić! Tyle receptur powstaje wokoło by w końcu trafić w moje ręce, na mój stół, na moje podniebienie. Od pewnego czasu, gdy odwiedzam nowe miejsca, to zaczynam od kuchni. Co jest charakterystycznego dla tego miasta, regionu, kraju? Jaka potrawa, jaka przyprawa, który smakołyk? Kiedy to się stało? Niedawno. Długa droga przed mną. 


SKŁADNIKI:
- 2 pietruszki
- kawałek białej części pora
- jeden średniej wielkości korzeń selera
- 80g parmezanu
- 250ml słodkiej śmietanki
- płatki migdałów
- sól i świeżo mielony pieprz

PRZYGOTOWANIE:
1. Warzywa obrać, pokroić drobno, zalać wodą tak aby lekko przykryć warzywa (chodzi o to by selerowy wywar był dość skoncentrowany) i ugotować do miękkości.
2. Zestawić z ognia, zmiksować blenderem na gładki krem i postawić ponownie na kuchence.
3. Dodać parmezan, śmietankę, doprawić solą i pieprzem i ponownie zagrzać.
4. Na koniec dosypać płatki migdałów, część można odłożyć do posypania na talerzu.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...