wtorek, 31 stycznia 2012

Stroganow z kurczaka

Ja tych mrozów nie zamawiałam. Niech ten kto zamawiał złoży reklamację, że za duże... Poranny tramwaj do pracy bez ogrzewania, a jakże! W końcu moda zapoczątkowana przez PKP się przyjęła: grzejemy na maksa tylko wtedy, gdy na dworze też jest ciepło... I do tego ten wiatr wzmagający odczucie zimna... Gdy wracam popołudniu do domu, myślę sobie: "ociepliło się?". No tak, temperatura wzrosła z -12 do -6, a różnicę już się czuje... To tytułem marudzenia na wstępie:)


Po takim przemarznięciu chętnie sięga się po coś ciepłego do jedzenia:) Cokolwiek, byle szybko:) Polecam ten błyskawiczny obiad (19 minut) według Jamiego Olivera:) Słowo zachęty od autora przepisu: "Danie to jest naprawdę smacznym połączeniem francuskiej potrawki i rosyjskiego stroganowa"*. So true...

SKŁADNIKI:
- sól morska i świeżo zmielony pieprz
- 150 g ryżu
- 1 duży por
- duża garść pieczarek brązowych lub boczniaków (użyłam zwykłych pieczarek)
- 2 filety z piersi kurczaka
- oliwa, masło
- kieliszek białego wina
- pęczek natki pietruszki
- 285 ml chudej śmietany
- pól cytryny

PRZYGOTOWANIE:
1. Wstawiamy ryż i gotujemy wg przepisu na opakowaniu.
2. Pora kroimy wzdłuż na cztery części i drobno siekamy.
3. Pieczarki kroimy w plasterki.
4. Piersi kurczaka kroimy w kawałki wielkości małego palca.
5. Rozgrzewamy na ogniu patelnię, wlewamy oliwę i dodajemy masło.
6. Dodajemy pora, szczyptę soli i pieprzu i wlewamy wino i małą szklankę wody. Dusimy 5 minut przykryte luźno folią.
7. Siekamy pietruszkę (z łodyżkami).
8. Ściągamy folię, dodajemy mięso, większą część pietruszki, śmietanę i grzyby. Całość doprowadzamy do wrzenia, a następnie zmniejszamy ogień i dusimy 10 minut. Przed podaniem dodajemy do sosu sok z połowy cytryny - doprawiamy do smaku.
9. Podajemy z ryżem:)



* J.Oliver "Po prostu gotuj", str. 34

sobota, 28 stycznia 2012

Sałatka niemiecka

Sałatka niemiecka nie jest być może najbardziej finezyjnym daniem, które można zjeść w sobotę o szóstej nad ranem, ale tak jakoś wyszło, a sałatka ma swój urok. Urok ten tkwi w prostocie. To nie jest to, co nasza tradycyjna sałatka ziemniaczana, opływająca w bogactwo warzyw i dodatków: marchewka, groszek, ogóreczek kiszony, czasem jabłko, kiełbasa. Multum kolorów i smaków:) Czym chata bogata! No właśnie, może ta ilość składników użytych do sałatki ziemniaczanej odzwierciedla też stopień gościnności narodu?



Czytałam kiedyś książkę Steffena Möllera pod tytułem "Polska da się lubić". Steffen przytoczył w niej anegdotkę, jak to odwiedził go jeden znajomy i spostrzegłszy na stole kubek z trzema słonymi paluszkami zagaił: "Trzy paluszki? Steffen, co się dzieje? Spodziewasz się jeszcze kogoś?"*. No tak, różnice kulturowe, my się trochę śmiejemy z "oszczędnej" gościnności Niemców, a oni nie mogą się nadziwić obfitości pokarmów na naszych przyjęciach - pod szyldem "zastaw się, a postaw się" :)

Pozdrowienia znad wielkiego kubka herbaty z cytryną!:)


SKŁADNIKI:
- 4 ziemniaki ugotowane w mundurkach
- 1 mała cebulka
- sól i pieprz
- 2 czubate łyżki majonezu light
- 2 łyżki jogurtu naturalnego/ kefiru/ maślanki

PRZYGOTOWANIE:
1. Ziemniaki obieramy i kroimy w kostkę
2. Cebulkę drobno siekamy
3. Dodajemy majonez i jogurt, bądź maślankę, bądź kefir (chodzi o to żeby majonezowy był dość rzadki i aby ziemniaczki nim mocno otulone:)
4. Doprawiamy sola i pieprzem.

*Steffena Möller, "Polska da się lubić. Mój prywatny przewodnik po Polsce i Polakach", wyd. Publicat, Poznań, z rozdziału "Gościnność", s. 28

sobota, 21 stycznia 2012

Tabbouleh babci Simone

Lunch w Paryżu? Nie, nie ma tak dobrze, ten dzisiejszy odbył się znowu w Poznaniu:) Ale Lunch w Paryżu przeczytałam jakiś czas temu i dziś po raz pierwszy wykorzystałam przepis z tej książki. Jedyny, który od początku mi się spodobał, choć już kiedyś testowałam inną wersję tego dania. Poza tym, dzisiaj jest Dzień Babci, a tytułowa Simone to marokańska babcia narzeczonego/męża Elizabeth Bard, autorki tej powieści. Tabbouleh polecam, ale książki nie.



Co to za powieść, która rozpoczyna się happy endem, a jej dalsze strony to część, którą nawet autorzy bajek dla dzieci łaskawie (i wspaniałomyślnie!) obcinają słynnym skrótem "i żyli długo i szczęśliwie..." ??? Zero napięcia, zero ekscytujących uniesień, zero "części wspólnych" z czytelniczką, czyli np. ze mną:) Nie przemawiają do mnie problemy Amerykanki ze znalezieniem odpowiedniego rozmiaru ubrań w sklepach dla filigranowych Francuzek; albo jej wielkie oczy na uległą postawę rodziny chorego względem siły wyższej, czyli lekarza - bo w Polsce wygląda to podobnie jak we Francji; jeszcze mniej mnie wzrusza jej fascynacja zdolnością narzeczonego do ugotowania "czegoś z niczego", czyli z tego co akurat jest pod ręką, w lodówce czy spiżarce... Nasza Amerykanka zwykła gotować według przepisu, a nie tak jak ludzie lubiący jeść: swobodnie improwizując...


Nie porwała mnie ta książka, spodziewałam się po prostu większych fajerwerków, bo formuła powieści zapowiadała dobrą zabawę: rozdział i przepisy na dania, którymi raczyli się bohaterowie... A tu taki niesmak pozostał:) Mimo to, tabbouleh w wydaniu grejpfrutowym bardzo mi posmakował i serdecznie go polecam!

SKŁADNIKI (6-8 porcji)*:
- 2 szklanki kuskusu
- 2 szklanki drobno posiekanej pietruszki
- 1 łyżka drobno posiekanych listków mięty
- 250 g pomidorków koktajlowych pokrojonych na ćwiartki
- 1 ogórek pokrojony w kostkę
- 1/2 szklanki rodzynek
- 3/4 szklanki oliwy z oliwek
- sok z 1 i 1/2 grejpfruta różowego
- sok z 1 i 1/2 cytryny
- 1/4 łyżeczki gruboziarnistej soli morskiej
- 1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
- trochę świeżo zmielonego pieprzu

PRZYGOTOWANIE:
1. Kuskus zalewamy szklanką wrzątku, a jak nasiąknie wodą i lekko przestygniemieszamy go widelcem aby porozdzielać ziarenka.
2. Rodzynki zalewamy małą ilością wrzątku aby zmiękły.
3. mieszamy oliwę, sól i sok z cytrusów.
4. Dodajemy pomidorki, ogórka, posiekane zioła, rodzynki i sos do kuskusu i wszystko dokładnie mieszamy.
5. Doprawiamy kuminem i pieprzem.
6. Najlepiej przed podaniem potrzymać trochę w lodówce, aby smaki się przegryzły:)


* E. Bard, "Lunch w Paryżu", wyd. Bukowy Las, Warszawa 2011, s.68

niedziela, 15 stycznia 2012

Brownie wieczorową porą

Małżeńskim obowiązkiem jest dawać sobie rozkosz. Więc cóż mogłam dać mojemu czeko-Misiowi, jeśli nie ociekające czekoladą brownie Nigelli*, które to określone zostało przymiotnikiem "szybkie", choć naszym zdaniem powinno być opisywane jako "boskie". Oczywiście przysługa za przysługę, ja piekę dla ciebie ten Czekoladowy Raj, a ty skoczysz do sklepu po sok bananowy??? :P


A zatem brownie wieczorową porą jest doskonałe z wielu względów... Jak wiadomo, czekolada działa na zmysły:) Rozwesela, co jest ważne, bo jutro znowu poniedziałek... Brownie ma chrupiącą skorupkę, a w środku kryje się mięciutkie, ciemne wnętrze... Takie ciacho znika w mgnieniu oka pod osłoną nocy:P Polecam wszystkim łasuchom:)

SKŁADNIKI:
- 150 g masła
- 300 g jasnego cukru muscovado (ja użyłam zwykłego)
- 75 g kakao
- 150 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej (pominęłam, ale ciasto o dziwo wyszło:)
- szczypta soli (ten składnik też zauważyłam dopiero przepisując przepis na bloga;)
- 4 jaja
- ok. 150 g czekolady mlecznej posiekanej na bryłki (ja dodałam gorzkiej)
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (dodałam cukier wanilinowy)
+ kwadratowa blacha 25x25cm wyłożona folią aluminiową

PRZYGOTOWANIE:
1. Nastawić piekarnik na 190 st.
2. W średnim garnku roztopić masło, dodać cukier i mieszać drewnianą łyżką, by się lepiej połączyło.
3. Do miski przesiać mąkę i kakao (+soda, +sól) i wmieszać do roztopionego masła - teraz masa będzie sucha i niezbyt dokładnie wymieszana - zdejmujemy rondel z ognia.
4. W misce ubić jajka z wanilią - następnie dodać je do masy kakaowej i całość dokładnie wymieszać.
5. Na koniec dodajemy posiekaną czekoladę do masy, mieszamy i szybko przekładamy masę do foremki.
6. Pieczemy 20-25 minut. Ciasto będzie upieczone z wierzchu, a w środku może wilgotne (jak trafimy na czekoladę).
7. Gdy ciasto lekko przestygnie kroimy je na kwadraty. Można jeść jeszcze ciepłe!:)


*Nigella Lawson "Kuchnia", s.218, Szybkie brownie

środa, 4 stycznia 2012

Mufiniki kakaowo-bananowe

Miśku jest bananofobem, a ja - o ironio - bananofilem... Bananowe wypieki chodziły za mną już od jakiegoś czasu, a moje jedyne postanowienie noworoczne brzmi: zrobię w końcu chlebek bananowy. Taki już ze mnie bananowy czubek i nic nie poradzę... Na razie jednak z chlebkiem poczekam (szukam idealnego przepisu:), a dziś na przekąskę do kawy: bananowo-czekoladowe mufinki według przepisu Nigelli*.


Są wilgotne, głęboko kakaowe i na maksa bananowe! Jest tylko jeden problem... Będę musiała zjeść większość sama, bo: po pierwsze primo - są przepyszne!, a po drugie primo - Miśku mi w pałaszowaniu tych smakołyków nie pomoże... Nie zmienia to faktu, że i tak mam banana na twarzy i zajadam mufinki z radością!:)


 SKŁADNIKI (12 sztuk):
- 3 bardzo dojrzałe banany
- 125 ml oleju roślinnego
- 2 jajka
- 100 g jasnego cukru trzcinowego (użyłam zwykłego w tej ilości, ale jak ktoś lubi bardziej słodkie mufinki, albo ma mniej dojrzałe banany, to trzeba by dodać trochę więcej cukru:)
- 225 g mąki pszennej
- 3 łyżki dobrego kakao
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
+ foremka/-i na 12 mufinek (mi starczyło ciasta na dodatkowe 4 mini-mufinki)

PRZYGOTOWANIE:
0. Piekarnik nastawić na 200 stopni.
1. Banany rozgnieść widelcem na gładką masę.
2. Przełożyć do dużej miski, dodać olej i zmiksować - następnie dodać jaja i cukier, nadal miksując.
3. W osobnej misce połączyć przesianą mąkę, przesiane kakao i sodę, a potem dodawać stopniowo sypkie składniki do bananów i reszty składników cały czas miksując.
4. Tak przygotowane ciasto przekładamy do przygotowanych wcześniej foremek (jeśli nie używamy silikonowych, to wykładamy formę papierowymi papilotkami.
5. Pieczemy 15-20 minut aż mufinki się zarumienią i ładnie zaokrąglą.

Smacznego!



*Nigella Lawson: "Kuchnia", strona 140, wyd. Filo 2010, Warszawa

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Cukiniowe zawijasy

Pogoda za oknem wiosenna. Wiosenny deszczyk. Poranna mgiełka. Okolice 10 stopni na plus? Przecież pamiętam, taki chłodny czerwiec! Tylko trochę za szaro... Ale co tam, ja bym nie dała rady szarości? Pokonać można ją zieloną zupą brokułową, wiosenną zapiekanką, kanapkami o zapachu słonecznych pomidorów, pełne zieleni sałatki też dają radę! To wszystko pojawiało się na moim blogu ostatnimi czasy. To mój swoisty protest przeciwko zimowej szarości na talerzu... Zieleń w pewnych formach jest dostępna także zimą.


Cukiniowe zawijasy to kolejna zdrowa przekąska na imprezy, których w najbliższych tygodniach nie powinno zabraknąć. Pomysł na to, aby zawinąć coś w cukinię zaczerpnęłam stąd [klik]. Do precyzyjnego przygotowania wstążek cukinii najlepsza jest pozioma obieraczka do warzyw (coś na kształt tego), a aby nieco "odchudzić" zawijaski, zamiast smażenia pasków cukinii wybrałam gotowanie na parze.



SKŁADNIKI (ok. 12-15 zawijasów):
- 1 mała cukinia
- pół pudełeczka serka typu philadelphia
- pieprz czarny
- jeden mały ogórek kiszony pokrojony w drobną kostkę
- garść rukoli

PRZYGOTOWANIE:
1. Układamy umytą cukinię na desce do krojenia i poziomą obieraczką do warzyw przygotować ścinamy pasy cukinii.
2. Pasy cukinii gotujemy kilka minut na parze.
3. Serek mieszamy z ogórkiem i doprawiamy pieprzem.
4. Na ostudzony pasek cukinii układamy serek od lewej do prawej, do około 3/4 długości paska.
5. Na warstwę serka układamy parę listków rukoli.
6. Zwijamy od lewej do prawej i spinamy wykałaczką. Zawijas gotowy!

Przepis dodany do akcji Fit Na Wiosnę :)