wtorek, 31 maja 2011

Serowy krem z kalafiora

- Ale dobre! Co to za zupa? - to pierwsza reakcja Misia, naczelnego testera moich kulinarnych wyczynów, na to danie*. Fajny z niego tester. (Prawie) Wszystko mu smakuje. Często nie wie, co je, ale wie, że jest dobre:) Kiedyś zrobiłam limonkowe pulpeciki rybne w sosie z mleczkiem kokosowym i żółta pastą curry i gdy Miśku zadal standardowe pytanie: "Dobre, co to jest?", powiedziałam, że to królik. Uwierzył:) Dopiero, gdy zaczęłam histerycznie chichotać, zrozumiał, że go wkręciłam.


No tak, ta sytuacja była zabawna, ale bywały i groźniejsze. Przez to, że Misiu ma słabszy zmysł powonienia i smaku (niż mój na przykład), udało mu się przyrządzić sałatkę z zepsutego, wędzonego udka kurczaka. Gdy przyszłam po pracy do domu, od razu wyczułam, że coś ewidentnie śmierdzi, dopiero po chwili okazało się, że to nasz obiad:P


Ale wracając do zupy... Dlaczego Misiu nie rozpoznał kalafiorowej? Myślę, że to sprawka sera i gałki muszkatołowej. Smakuje łagodnie, a kwasowość reguluje ta niepozorna łyżeczka musztardy. Kolor też jest mylący: żółciutki, serowy...:) Pycha:)

SKŁADNIKI:
- 2 marchewki
- 2 łodygi selera
- cebula
- 2 ząbki czosnku
- 1 mały lub średni kalafior
- łyżeczka musztardy dijon
- 2 kostki rosołowe
- 200 g sera cheddar
- sól, pieprz, szczypta gałki muszkatołowej

PRZYGOTOWANIE (wg goh., bo oryginalny przepis zakładał podsmażanie wszystkich warzyw i zalanie ich bulionem):
1. Wstawić ok 0.7l wody.
2. Pokroić marchewkę i pokrojoną wrzucić do wody.
3. Pokroić seler i wrzucić do garnka.
4. Pokroić cebulę - również dodać do garnka.
5. Obrać i pokroić w plasterki czosnek - dodać do garnka.
6. Kalafiora podzielić na małe i średnie różyczki - dodać do zupy (w tym momencie mój mały garnek jest prawie pełny)
7. Do tego momentu woda powinna już wrzeć. Skręcamy ogień. Dodajemy kostki rosołowe. Warzywka się gotują, a my ścieramy cheddar na tarce o drobnych oczkach.
8. Wyłączamy ogień. Dodajemy łyżeczkę musztardy i starty ser (część zostawiamy do posypania na talerzu).
9. Całość miksujemy blenderem na gładki krem.
10. Podajemy posypane świeżo startym cheddarem, opcjonalnie można przybrać zupę mocno wysmażonym chipsem z bekonu.



* str. 136,  "Każdy może gotować", James Oliver, Kraków 2010.

niedziela, 29 maja 2011

Tarta truskawkowa z kremem mascarpone

Sezon truskawkowy w tym roku wyjątkowo nie został zainaugurowany głębokim talerzem wypełnionym truskawkami i śmietanką. Może dlatego, że śmiem twierdzić, iż ów sezon jeszcze się nie rozpoczął. To zwykły falstart. Wskazują na to choćby astronomiczne ceny kilograma truskawek - w Poznaniu to około 10 zł, oraz ich jakość - część jest pusta w środku (nie przypominam sobie, aby to spotykało mamine truskawki działkowe) i mimo że są czerwone, to brak im jeszcze tej pełnej słonecznej słodyczy. No tak, ale gdy słońce ogląda się tylko przez folię, to nie może być inaczej.


Dlatego pierwszy tegoroczny przedsmak truskawkowego szaleństwa, prezentuję w formie truskawkowej tarty. Przepis na kruche ciasto i pomysł na taką tartę zaczerpnęłam z Kwestii Smaku, ale sam krem zmieniłam na przetestowany zimą krem do deseru z mascarpone. Mimo iż surowe jajko napawa mnie pewnymi obawami, to jednak wolę ten warianat, bo mascarpone z bitą śmietaną jest dla mnie za ciężkie i za tłuste. A co do ciasta, to tym razem kuchnia nie wyglądała jak pobojowisko, bo kruche ciasto akurat zawsze mi wychodziło:)


No to smacznego i lecę na rower, póki nie pada:)

SKŁADNIKI:

kruche ciasto wg Kwestii smaku
:
- czubata szklanka mąki
- 2-3 łyżki cukru pudru
- 100 g zimnego masła
- 1 jajko

krem:
- 250 g serka mascarpone
- 2 jajka
- 2-3 łyżki cukru pudru
- 0,5 kg truskawek
- kilka listków mięty lub melisy

PRZYGOTOWANIE:
1. Mąkę i cukier puder przesiać do miski, dodać zimne masło pokrojone na kawałki, schłodzić ręce pod zimną wodą i szybko zagniatać mąkę z masłem aż powstaną okruszki. Dodać jajko i ponownie wszystko zagnieść aż składniki zaczną się łączyć. Ulepić kulę z ciasta, zawinąć w folię i włożyć do lodówki na pół godziny.
2. Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Ciasto lekko rozwałkować na okrągły placek. Zawinąć ciasto na wałek i przenieść je do formy na tartę o średnicy około 24 cm. Ciasto rozprowadzić palcami równomiernie po blaszce, uformować brzeg i nakłuć widelcem całe ciasto.
3. Piec około 15 minut.
4. Przygotowujemy krem: oddzielamy białka od żółtek i ubijamy owe białka na sztywną pianę.
5. Żółtka ucieramy z cukrem pudrem i serkiem mascarpone.
6. Do masy żółtkowo-serkowej dodajemy ubite białka i łyżką powoli mieszamy, aż powstanie jednolita masa.
7. Masę wykładamy na ostudzony kruchy spód i przykrywamy truskawkami przekrojonymi na połówki, całość można przybrać listkami mięty lub melisy.


sobota, 28 maja 2011

Sum afrykański w złocistej panierce

Oto kolejny przepis z owianej niesławą "Kuchni" Nigelli. Przepis na panierkę do ryby. [Tu można ponarzekać, że to banalne]. Panierka ma dwie podsatwowe zalety: ma piekny żółty kolor i jest fajnie chrupiąca. Resztę przepisu zmieniłam. Dodałam od siebie skórkę cytrynową, bo komponuje się kolorystycznie i smakowo:) A pod panierką znajdziecie suma afrykańskiego - ta ryba to istny strzał w dziesiątkę! Jego mięso nie zawiera żadnych ości i ma bardzo delikatny smak. Całość podana została na kołderce z sałaty lodowej oprószonej suszoną miętą i muszę powiedzieć, że do tego dania idealniepasuje kokosowe lassi:)


Wiele z osób, które oglądają programy kulinarne Nigelli Lawson, mówi że ta formuła już się zużyła, że widać pewną grę aktorską w jej pozach, uśmiechach do kamery i wymuszonej "radości gotowania". Powiem szczerze, że na jakimś głębokim wewnętrznym i intuicyjnym poziomie też to zauważyłam, gdy obejrzałam pierwszy odcinek "Kuchni Nigelli". Było to jednak po przeczytanie niepochlebnych recenzji, więc trochę kierowałam się oceną innych, tych którzy wytykają jej sztuczność i to oni zwrócili mi na to uwagę. Zatem jako osoba idealizująca jej postać, szybko to wyparłam i staram się o tym nie myśleć:) Dla mnie nadal Nigella będzie jak głos Krystyny Czubówny - metodą relaksacyjną pod postacią kobiety.

Demistyfikacja Nigelli, przypomniała mi "traumatyczną" historię z dzieciństwa, kiedy to w Teleranku pokazano, jak się tworzy bajki animowane. Narysowana na zwykłych kartkach Myszka Miki w minimalnie różniących się pozycjach, przy szybkim przewracaniu kartek zostaje wprawiona w ruch. Oszustwo. Animowane postacie nie istnieją w realnym świecie. Nigdy ich nie poznasz. Rozczarowanie. Jednak nie przestałam lubić kreskówek. Nie zabija się posłańców, ale można przestać żywić do nich sympatię i tak przestałam lubić Teleranek. Od tamtej chwili preferowałam sobotnie 5-10-15.

Czasem fajnie jest uwierzyć w jakiś mit i cieszyć się jego prostotą. Jeśli to sprawia, że jesteśmy bardziej radośni, kreatywni i zrelaksowani, to jest to nawet wskazane:)

SKŁADNIKI:
 
 ryba w złocistej panierce:
- ok. 0,6 kg filetów z suma afrykańskiego bez skóry (2 sztuki)
- 1 jajko
- 125 g kaszki kukurydzianej
- 100 g mąki kukurydzianej
- łyżka startej skórki z cytryny
- sól, pieprz, łyżka oliwy do panierki i oliwa do smażenia
- 100 g ryżu
- kilka listków mięty do przybrania
- 2 grubsze plasterki cytryny pokrojone w ćwiartki do podania na talerzu
 
kołderka z sałaty lodowej:
- główka sałaty lodowej
- trochę oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia
- 2 łyżeczki suszonej mięty

PRZYGOTOWANIE:
0. Wstawić wodę na ryż i ugotować go wg przepisu na opakowaniu.
1. Jajko rozmącić z łyżką oliwy, solą, pieprzem i skórką cytrynową w takiej miseczce, w której zmieści się ryba. W drugiej miseczce wymieszać kaszkę i mąkę kukurydzianą.
2. Rybę zanurzyć w mieszance jajka z oliwą z obu stron i obtoczyć w mieszance kaszki i mąki kukurydzianej.
3. Smażyć z obu stron na złoty kolor na patelni skropionej oliwą do smażenia. Moje filety były bardzo duże, więc smażyłam je na małym ogniu, często przewracając z jednej strony na drugą przez cały czas gotowania się ryżu i przygotowywania sałaty.
4. Sałatę lodową pokroić nożem na plasterki o grubości około centymetra i ostrożnie przełożyć na talerz przykrywając całą jego powierzchnię. Sałatę skropić oliwą z oliwek z pierwszego tłoczenia i posypać łyżeczką suszonej mięty. To samo wykonać na drugim talerzyku.
5. Podawać z ryżem i cząstkami cytryny, rybę przybrać listkami mięty.


piątek, 27 maja 2011

Kokosowe lassi

Czy jest sens kupować orzecha kokosowego zamiast gotowców: mleka kokosowego w kartoniku i paczki wiórków? Instrukcje w internecie pokazują, że rozłupanie takiego orzecha nie jest aż tak skomplikowane i przypomina trochę zabawę w Robinsona C. Mleko również można pozyskać w ciekawy i łatwy sposób. Orzech kosztuje w markecie tylko dwa złote. Zatem - zrobię to!


Ostatnio tak mam ze wszystkim... Widzę gotowy produkt - jakiś sos, ser, danie w restauracji, konfiturę, dip i myślę: a gdyby tak zrobić to samemu, ze świeżych produktów, bez konserwantów? Jak to będzie smakować? Albo widzę coś, np. kwiaty i zastanawiam się: ciekawe czy są jadalne? Jak by smakowały z...? Jedzeniowa obsesja, która ogarnęła mnie w tym roku przybiera coraz smaczniejsze oblicza.

Oto kokosowe lassi - jogurtowy napój pochodzący z Indii, ale jego odpowiedniki można znaleźć także w innych Ciepłych Krajach. Przykładowo taki "cienki" i słony jogurt w kuchni ormiańskiej nazywa się tan. Można go doprawić chilli, miętą, szafranem... Lassi może być zrobione także na słodko - z wodą różaną, mango czy cytryną. Co najważniejsze, musi być mocno schłodzone: zmrożone w lodówce lub z pokruszonym lodem.


Jak rozłupać orzech kokosowy?

Na czubku orzecha są trzy małe wgłębienia. Ostrym nożem, korkociągiem lub szpikulcem należy zrobić trzy dziurki i wylać sok kokosowy. Można go pić, ale do najsmaczniejszych nie należy (a przynajmniej mi i Miśkowi nie smakował). Teraz, według internetowych poradników: "Trzymając mocno kokosa w ręce, uderzaj tępą stroną ciężkiego noża (nie ostrzem) po obwodzie. Orzech powinien pęknąć". Nasz był ciężkim orzechem do zgryzienia i nie pękał. Owinęliśmy orzecha gazetą i potraktowaliśmy go solidnym ciosem bardzo ciężkim młotkiem. Następnie miąższ trzeba podważyć nożem i wyjąć ze skorupki, a potem tylko obrać ciemną skórkę z miąższu (ta od strony skorupy) - i gotowe.

Jak zrobić domowe mleczko kokosowe i wiórki?

Miąższ kokosowy pokroić w kostkę, zalać 500ml zagotowanej wody, całość zmiksować blenderem, aż kokos zmieli się na wiórki a woda zabarwi na biało. Teraz wystarczy odcedzić wiórki od mleka. Ja użyłam drobnego sitka, a można też odcisnąć masę przez bawełnianą ściereczkę.


SKŁADNIKI*:
- szklanka mleka kokosowego
- 500 ml jogurtu naturalnego bez cukru
- duża szczypta soli morskiej (wg uznania, do smaku)
- 250 ml wody mineralnej gazowanej
- kilka listów mięty

PRZYGOTOWANIE:
Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i tak przygotowany napój wstawiamy do lodówki. Podajemy na zimno przybrany listkami mięty.


...i chabry dla Magdy:)

*przepis i instrukcje
kokosowe są stąd 
[klik]

czwartek, 26 maja 2011

Ekspresowy pomysł na krewetki

Od jakiegoś czasu chodzą za mną krewetki. Trochę to śmiesznie brzmi, gdy przeczyta się to zdanie dosłownie:) Takie małe krewetki dostają nóżek i idą, a ja... nieważne:) Czasem może się tak zdarzyć człowiekowi, że zgromadzi dużo luksusowych resztek. Jedna czwarta słoika czarnych oliwek, dwie garście pomidorków koktajlowych, plasterek chudego boczku, kilka samotnych łodyg selera naciowego, kilka kaparów-singli, naparsteczek orzeźwiającego różowego wina polecanego na blogu jadalne/pijalne :)


Idealne danie dla zapracowanych. Lubię w tej potrawie to, że zawiera dużo indywidualnych smaków, które nie mają szans na "przegryzienie się", bo za krótko są razem smażone, a jednak w tle jednoczy je ostra i orientalna pasta curry. A teraz lecę na spacer zbierać chabry!

SKŁADNIKI (3 porcje):
- 250g mrożonych krewetek królewskich
- 4 łodygi selera naciowego
- 2 garście pomidorków koktajlowych
- pół cebuli
- 4 małe ząbki czosnku
- łyżeczka startej skórki cytrynowej
- garść czarnych oliwek
- czubata łyżeczka kaparów
- 2-3 plasterki chudego boczku
- pół szklanki różowego wina
- makaron np. świderki
- sól, łyżeczka zielonej pasty curry, kapka oliwy do smażenia

PRZYGOTOWANIE:
1. Wstawić wodę na makaron i ugotować go wg przepisu.
2. Posiekaną cebulę i boczek pokrojony w słupki podsmażyć na odrobinie oliwy, gdy cebula zacznie się złocić dodać pokrojony w cienkie plasterki czosnek, a gdy czosnek zacznie intensywnie pachnieć wrzucamy zamrożone krewetki. Wszystko musi się smażyć na dużym ogniu, aby krewetki się rozmroziły i woda z nich mocno odparowała.
3. Dodać wino i lekko je odparować.
4. Dodać poszatkowany seler naciowy, oliwki, kapary i przekrojone na pół pomidorki koktajlowe - na koniec doprawiamy solą i łyżeczką pasty curry.
5. Do tak przygotowanych krewetek dodajemy makaron, całość dokładnie mieszamy i od razu podajemy.


środa, 25 maja 2011

Lasagne

Jeszcze nigdy tak długo nie robiłam lazanii:D Zazwyczaj robię ją w biegu: najpierw na szybko sos boloński (pomidory, mięso, cebula i czosnek), potem zalać wrzątkiem płaty makaronu, przełożyć sosem i startym serem i włożyć na pięć minut do piekarnika, aby ser na wierzchu się roztopił. Całość zabiera mi od pół godziny do 45 minut. A tu, wg kolejnego już przepisu z książki Jamiego Olivera, sam sos ma się gotować 45 minut, a potem przekładanie i zapiekanie przez kolejną godzinę. 


 Ciekawość jednak wzięła górę. Spróbowałam i... próbuję znaleźć zalety, ale to nie jest łatwe. Moja ekspresowa lasagne jest bardzo serowa, makaron nie jest rozgotowany, sos w niej nie bulgocze, a zatem też nie kipi (na dowód fotka wyżej - lasagne Jamiego też jest rozpaćkana:D), nie zawiera śmietany, więc jest "chudsza"... i czy wspominałam, że jest ekspresowa?


Nie lubię rozpływającego się w ustach makaronu, wolę wersję "na ząb". Co by jednak nie mówić o tej lasagni, ostatecznie była ona bardzo smaczna, a w szczególności ten sos mięsno-warzywny, przygotowywany z taką cierpliwością:) Na pewno jeszcze kiedyś go wykorzystam. 

PS. Oczywiście robiłam tą lasagne w weekend, luksus wolnego czasu w tygodniu mnie nie dotyczy:)

SKŁADNIKI:

sos bolognese wg Jamiego Olivera:
- 2 plasterki wędzonego boczku
- 2 średnie cebule
- 2 ząbki czosnku
- 2 marchewki
- 2 łodygi selera naciowego
- oliwa
- 2 czubate lyżki suszonego oragano
- 500 g mięsa mielonego wołowo-wieprzowego
- 2x 400g puszki krojonych pomidorów
- sól, 
- mały pęczek świeżej bazylii
- 50 g sera parmezan

lasagne:
- 250 g suszonych płatów makaronu lasagne
- 500ml kubeczek crème fraîche lub kwaśnej śmietany
- 100 g sera parmezan
- 1 duży dojrzały pomidor (lub kilka małych koktajlowych, jak zrobiłam to ja:)

PRZYGOTOWANIE:
1. Pokroić drobno boczek i podsmażyć aż się zrumieni (wykorzystaj dużą patelnię, np wok, albo garnek, bo sosu jest dużo:).
2. Poszatkować bardzo drobno cebulę, czosnek, marchewkę i selera - dodać do boczku i podsmażyć ok. 7 minut.
3. Dodać mięso i pomidory - wymieszać, a następnie napełnić obie puszki wodą i zalać sos, osolić i dodać pieprzu.
4. Zerwać listki bazylii i włożyć do lodówki, a łodyżki poszatkować i dodać do sosu. Całość doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień i gotować pod przykryciem przez 45min. od czasu do czasu zamieszać pilnując, aby sos nie przywarł do dna.
5. Po tym czasie rozgrzać piekarnik do 190 stopni.
6. Dodać do sosu 50g startego parmezanu wraz z poszarpanymi większymi listkami bazylii (mniejsze odłóż na bok). Spróbuj sos i ewentualnie dopraw.
7. Zagotuj wodę w czajniku i zalej nią płaty lasagne, chwilę blanszuj, a następnie odcedź i delikatnie osusz papierowym ręcznikiem.
8. Przełóż trzecią część sosu na dno ceramicznego naczynia żaroodpornego i ułóż na niej warstwę makaronu, nałóż trzecią część śmietany, posyp solą i częścią parmezanu. Ułóż jeszcze dwie takie same wartswy, tak aby na wierzchu była śmietana z serem. 
9. Na wierzchu ułóż kilka plasterków pomidora i kilka listków bazylii, skrop oliwą. Przykryj folią i zapiekaj 20 minut, następnie zdejmij folię i piecz kolejne 35 minut [ps by goh.: jeśli używasz makaronu bez konieczności wstępnego gotowania, to ten czas jest zdecydowanie za długi] aż lasagne zacznie bulgotać i nabierze złocistego koloru. 


poniedziałek, 23 maja 2011

Superczekoladowe ciasto z krówkami

To ciasto miało wszelkie powody do tego, aby się nie udać. Siedem grzechów głównych:

1. Nie mam robota kuchennego, który, tak jak było napisane w przepisie, sam wszystko wymiesza. Walczyłam dzielnie dzierżąc w ręcę blender, użyłam co najmniej raz każdej z jego lśniących końcówek, by w końcu przerzucić się na mój stary mikser z jego doświadczonymi w boju ubijaczkami.

2. Czekoladę zmieliłam w blenderze zamiast na tarce, w wyniku czego powstały małe złowróżbne granulki.
 
3. Nadal nie mam wagi ani miarki, miałam kupić, ale zapomniałam - a Piekarzynek w krytycznym momencie był niedostępny, na forach internetowych "doradcy" nie mogli się zdecydować czy 150g to pół szklanki mąki, czy cała szklanka. Wybrałam na oko opcję, że to prawie cała szklanka.

4. Mąka opanowana, ale ile to jest 120g cukru??? Hmmm, problem sam się rozwiązał, cukru prawie nie ma, została tylko połowa cukierniczki, więc dosypałam pół z tej połowy.

5. Nie obeszło się też bez inwencji własnej, bo co to tak naprawdę jest duże jajko? Kupiłam rozmiar L, ale wyglądały na dość małe (tzn. widziałam większe), a kiedyś słyszałam, że wiele z polskich jaj nie spełnia europejskich norm jajecznej rozmiarówki. Spoglądając niepewnie na fotkę prezentującą konsystencję ciasta Jamiego (lejące się) i konsystencję mojego (za gęste), podjęłam dramatyczną decyzję - dodałam jeszcze jedno jajko.

6. Zamiast migdałów do ciasta traifły otręby - sypane oczywiście na oko, bo jak rozwiązać takie równanie bez korzystania z wagi? Blanszowane migdały - ile to otrębów?

7. Zamiast zwykłego kakao (nie było w sklepie), użyłam takiego granulowanego kakako do mleka.


Kuchnia wyglądała jak teren dotknięty kataklizmem. Zniszczenia wyglądały poważnie, szczególnie w okolicach zlewu. Papierki od krówek i po czekoladzie wirowały w przestrzeni kuchennej. Tu i ówdzie rozypana mąką, rozmazane grudki czekolady, rozbite skorupki jajek. Archiwalne zdjęcia tylko po części obrazują rozmiar zniszczeń. 


Włożyłam ciasto do piekarnika i zaczęłam sprzątać. Pomna swych wcześniejszych porażek, spodziewałam się najgorszego. Napięcie rosło. Zajrzałam do piekarnika. Ciasto też. Po 20 minutach wetknęłam patyczek do ciasta. Mokry. Zły znak. Poczekam jeszcze 5 minut. Patyczek wilgotny. Czytam w przepisie:  "Wyjmij formę, a następnie w środek ciasta wbij widelec. Jeżeli po wyciągnięciu widelca wciąż znajduje się na nim odrobina płynnego ciasta, to w porządku - ciasto powinno być w środku nieco wilgotne; w rezultacie uzyska przyjemną maziowatą konsystencję". Ciasto ma być m a z i o w a t e ?!? Dzięki. Bardzo precyzyjne wyrażenie. Ale skoro mistrz tak twierdzi, to wyciągam, co ja tam mogę wiedzieć, myszka mała.

Ciasto pachniało intensywnie czekoladowo. Wyglądało nienajgorzej. Miśku wrócił z egzaminu i już od drzwi żartował: "O! Tym razem kupiłaś świeże?" ;) Gdy tylko przestygło, ukroiłam kawałek - i wtedy cała prawda wyszła na jaw!!! Udało się. Było lekko wilgotne w okolicach zatopionych krówek, ale to zrozumiałe, ale wszędzie indziej idealnie dopieczone i bez zakalca. Złowrogie granulki czekolady nie rozpuściły się do końca tworząc delikatną fakturkę i ubarwiając dodatkowo jednolity brąz ciasta maleńkimi ciemniejszymi kropeczkami. Mocno czekoladowe w smaku, nie za słodkie, lecz w sam raz - miejscami mocniej dosłodzone przez roztopione krówki. Po prostu poezja.



SKAŁDNIKI wg Jamiego Olivera (korzystanie z moich grzechów wymienionych we wstępie - na własną odpowiedzialność):
- 200 g dobrej jakości gorzkiej czekolady 70% kakao)
- 175 g masła + odrobina do natłuszczenia formy
- 120 g miękkiego brązowego cukru 
- 100 g blanszowanych migdałów
- 2 łyżki kakao w proszku
- szczypta soli
- 4 duże jajka
- 150 g mąki wymieszanej z 1.25 łyżeczki sody oczyszczonej
- 100 g krówek

PRZYGOTOWANIE:
1. Rozgrzej piekarnik do 160 stopni.
2. Połam czekoladę na kawałki, wrzuć do robota kuchennego wraz z masłem, cukrem, migdałami, łyżką kakao, solą i zmiksuj wszystko na gładką masę/ Do robota wbij jajka, kolejno po jednym i wsyp mąkę - ponownie całość zmiksuj na gładko.
3. Formę o wymiarach ok. 25 x 25cm obficie natłuść i posyp łyżką kakao, potrząśnij tak aby pokryło całą formę. 
4. Wlej ciasto do formy, połam krówki i posyp nimi ciasto, wciskając głębiej większe kawałki.
5. Włóż formę do rozgrzanego piekarnika i piecz 18-20 minut. Jeśli po tym czasie jednak uznasz, że jest zbyt plynne, włóż je jeszcze do piekarnika na 3-5 minut, aby stężało.
6. Odstaw ciasto, aby trochę wystygło i podawaj na ciepło w nieco maziowatej postaci.


PS. A tak naprawdę, to... bloggerki mnie podpuściły. Tak to trzeba nazwać. Tyle wsparcia i słów otuchy (dzięki Lekka). Tyle słodkich pomysłów i cudnych obrazów (dzięki Magda). Tyle inspiracji i zachęt (dzięki Anno-Mario). Nie miałam wyjścia. Przyszłam, zobaczyłam, upiekłam. Powiem więcej: dałam radę!!! Jupppiiii!!! Jes, jes, jest!!! [tego nie widzicie, ale tu wykonuję taniec zwycięstwa:D ] Chyba zaczynam wierzyć w słowa Lekkiej, że dobry przepis obroni się przed najgorszą kucharką:P Ten się obronił i to jak - z klasą!

niedziela, 22 maja 2011

Galaretka różano-rabarbarowa

Ta galaretka to efekt weekendowego eksperymentowania z rabarbarem. Robię co mogę, aby nic nie upiec. Nie wiem na czym to polega, słone ciasta mi wychodzą - ciasto na pizze, niemiecki placek cebulowy, foccacia... A słodkie? Zakalec, za twarde, za suche, za kruche. Już to pisałam w komentarzach na Cakes and the City: jak kiedyś upiekłam zwykłą babkę, Miśku nieświadomy, że włożyłam w to tyle serca i pracy, zapytał: "Nie mogłaś kupić świeżej?". Nie muszę chyba dodawać, że była ona pieczona tego samego dnia...


Zatem zanim znowu porwę się z motyką na słońce, proponuję coś słodkiego, ale bez pieczenia:) To galaretka trzęsąca się jak Shakin' Stevens przygotowana o zachodzie słońca, aby była gotowa do porannej kawki:) Myślałam, że eksperyment się nie powiedzie. Wczoraj wieczorem galaretka nie dawała żadnych oznak tężenia. Gdzieś z tyłu głowy zaczęło mi kołatać, że do galaretki nie dodaje się kwaśnych owoców, bo to ją rozpuszcza... Poszłam zatem spać, a pod osłoną nocy galaretka wzięła się w garść i zastygła w bezruchu. Poranna kawa ją jednak rozruszała:)

SKŁADNIKI:
- 4 łodygi rabarbaru (im bardziej czerwony, tym mniej kwaśny, żeby nie powiedzieć - bardziej słodki:)
- 2 szklanki wody
- cukier
- 2-3 łyżeczki żelatyny (po prostu zgodnie z tym co jest napisane na opakowaniu)
- 2,5 garści suszonych płatków róży
- 4 łyżeczki wody różanej
- listki mięty lub melisy do przybrania

PRZYGOTOWANIE:
1. Rabarbar umyć, obrać i pokroić w kostkę.
2. Żelatynę  namoczyć w zimnej wodzie.
3. Rabarbar ugotować dodając troszkę ponad szklankę wody, pozostałą wodę zagotować osobno i rozpuścić w niej namoczoną żelatynę.
4. Ugotowany rabarbar osłodzić, dodać dwie garście płatków róży i rozpuszczoną żelatynę - całość dokładnie wymieszać.
5. Rozlać do czterech małych miseczek, do każdej dodać łyżeczkę wody różanej, posypać kilkoma dodatkowymi płatkami róży i lekko je zastopić w galaretce. 
6. Gdy miseczki ostygną, wstawić do lodówki, aby galaretka zastygła. Na koniec przybrać listkami mięty lub melisy.


sobota, 21 maja 2011

Serek z rzodkiewką i gomasio

Zawartość serka w serku jest mała, bo serek składa się głównie z rzodkiewek i koperku. A gomasio? Gomasio to pochodzący z kuchni japońskiej specyfik makrobiotyczny, zwany również solą sezamową. O dobrodziejstwach tego specyfiku można przeczytać na przykład tu [klik] i tu [klik].


Gomasio oczywiście można kupić, ale o wiele łatwiej jest po prostu zrobić je samemu. Moje gomasio jest czarne. Możecie wierzyć lub nie, ale zamiast normalnego sezamu i normalnej soli morskiej - miałam w szafce tylko czarny sezam (wykorzystywany wcześniej do sushi) i black lava salt - sól morską barwioną aktywnym węglem na czarno:) Sezam można lekko uprażyć, będzie bardziej aromatyczny. Gotowym gomasio można posypywać ryż, gotowane warzywa, sałatki, czy choćby śniadaniowy biały serek z rzodkiewka i koperkiem. Jest to ciekawa alternatywa dla zwykłej soli:)


SKŁADNIKI :

serek z rzodkiewką i koperkiem:
- 200 g serka wiejskiego
- pęczek rzodkiewek
- pęczek koperku
- sól i pieprz

gomasio:
- 1 część soli morskiej (lub innej nierafinowanej)
- 12 części sezamu
(ja na 6 łyżeczek sezamu dodałam pół łyżeczki soli)

PRZYGOTOWANIE:
1. Rzodkiewki i koperek drobno posiekać (można blenderem) i wymieszać z białym serkiem, delikatnie osolić i dodać pieprzu wg uznania.
2. Sezam utrzeć z solą w moździerzu lub zmielić przy użyciu młynka do momentu aż tłuszcz z ziarenek sezamu złączy się z solą. Ja zmieniłam sezam dość grubo, bo lubię chrupanie ziarenek:)


czwartek, 19 maja 2011

Zupa z młodej kapusty

Ta zupa jest prawie romantyczna. Przez to, że bulion nie wyszedł zbyt klarowny, wygląda jakby dodano do niej photoshopowo efekt poświata albo blur na konturach. Blur more... Rozmyj mnie mocniej... Autoportret w łyżce sam się pojawił. To mój lokalny cud. Zakochani w maju, miesiącu nowalijek, zamajeni w zieleni wiedzą czym się zachwycam.


Lubię robić zupy. Jest w tym coś kojącego. Bulion na kawałkach drobiu kotłuje się z listkiem laurowym i zielem angielskim. A ja sobie kroję. Mogę nie myśleć o niczym. Por. Młoda cebulka z takim pięknym szczypiorkiem. Jeszcze ciemnozielona kapusta. Pomarańczowa młoda marchewka pachnąca świeżością (ziemią?). Dużo koperku. Tak trwam w tym zachwycie aż mięso dojdzie, a pokrojone warzywa już czekają na swoje pięć minut, a może troszkę dłużej? Szczęśliwi czasu nie liczą:)

SKŁADNIKI:
- bulion drobiowy lub warzywny
- duży por
- 3 młode cebulki ze szczypiorkiem
- pęczek młodych marchewek
- połowa główki młodej kapusty
- pęczek koperku
- sól, pieprz, ocet winny (lub coś innego kwaśnego dla zachowania równowagi smakowej zupy:)

PRZYGOTOWANIE:
1. Zagotować bulion.
2. Wszystkie warzywa poszatkować, wrzucić do bulionu (w tym twardsze łodyżki koperku, pozostałą część koperku zostawiamy do dodania na koniec) i krótko pogotować - do momentu, aż marchewka czy większe kawałki kapusty (te ścinane bliżej głąba) staną się miękkie. Ja np. lubię marchewkę al dente. Wyłączamy ogień i dorzucamy do zupy poszatkowany koperek. Doprawić solą, pieprzem i np. octem winnym, wg uznania.
3. Mojej zupy nie zabielałam, ale można:) Moja jest gęsta i zielona od warzyw. Gotowane mięso kurczaka, na którym gotował się bulion, posypałam ziołami i przyrumieniłam w opiekaczu - dla Miśka, który twierdzi, że zupa to nie obiad (chyba że jest mięso:)


środa, 18 maja 2011

Kurczak teriyaki

Kurczak hipnotyzował kolorem. Ciemny bursztyn. Lśniący. W końcu teru po japońsku oznacza błyszczeć. Przeglądając "Kuchnię" Nigelli zawsze zostawałam na tej stronie chwilkę dłużej, aby za chwilę odwrócić kartkę i z żalem przeczytać listę składników na tą potrawę: mirin, sake, jasny cukier trzcinowy, świeży imbir, kapka oleju sezamowego - czyli wszystko czego aktualnie nie posiadam, a mirin i sake to naprawdę nie wiem skąd miałabym wytrzasnąć?!? W osiedlowym monopolowym pewnie nawet o tym nie słyszeli... 

Ale za to w osiedlowym markecie można kupić gotowy sos teriyaki. Japoński element alkoholowy jednak nie występował w składzie sosu, więc zastąpiłam go swojską wódeczką. A co? Nasza jakaś gorsza? ;) Zamiast ryżu do sushi użyłam jaśminowego, a gotowaną na parze pak choi, zastąpiłam surówką z młodej kapusty. Wszystko inaczej, a wygląda jak na obrazku z książki Lawson.


Zielona surówka to z kolei efekt szalonego eksperymentu z moim nowym blenderem:) Stary mikser jednoubijaczkowy (druga ubijaczka doznała ciężkiej kontuzji, skończyło się na połamanych drutach) ze szczerbatą końcówką blendującą (po przejściach z mrożonymi truskawami) poszedł na zasłużony odpoczynek. Wieczny dodajmy.

A zatem pomysł na ekspresowy obiad:

SKŁADNIKI (dla 2 osób):

kurczak teriyaki:
- 2 duże udka kurczaka
- sos teriyaki (tyle aby przykryć mięso)
- 50 ml wódki
- łyżeczka płynnego miodu
- dodatkowa łyżeczka ciemnego sosu sojowego
- 200 g ryżu jaśminowego

surówka z młodej kapusty:
- kilka dużych liści młodej kapusty
- 3 ogórki gruntowe
- pęczek koperku
- 2 małe ząbki czosnku
- sól, odrobina oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia do skropienia surówki, pieprz, sproszkowane mango (lub inna substancja zakwaszająca - ocet, cytryna, limonka)
- blender z pojemnikiem z nożem szatkującym

PRZYGOTOWANIE:
1. Udka kurczaka pozbawić skóry, kości, żyłek, części tłuszczu i tak sfiletowane mięso pokroić na małe części.
2. Mięso wrzucić do małej płaskiej miski wlać wódkę, płynny miód i tyle sosu teriyaki, aby marynata prawie przykrywała mięso. Mięso odstawić do lodówki na około 15 minut.
3. W tym czasie można przygotować surówkę: do pojemnika szatkującego wrzucić kilka liści kapusty (można na raty) i dość drobno poszatkować, potem to samo robimy z ogórkami, koperkiem i czosnkiem. Surówkę doprawiamy oliwą, solą, pieprzem, sproszkowanym mango.
4. Wstawiamy wodę na ryż i gotujemy go zgodnie z przepisem na opakowaniu.
5. Mięso wyłowić łyżką cedzakową i lekko obsmażyć na patelni, następnie zalać marynatą - doprowadzić do wrzenia, potem skręcić ogień i dusić około 5 minut, dodać dodatkową łyżeczkę sosu sojowego. Następnie troszkę podkręcić ognień aby maksymalnie odparować sos i aby utworzył się ciemny, gęsty syrop oblepiający kawałki kurczaka.
6. Podałam to tak jak widać na fotkach, a na talerzu i tak to wszystko delikatnie wymieszaliśmy, aby bursztynowy kolor mięsa zmieszał się z bielą ryżu i zielenią surówki:)


poniedziałek, 16 maja 2011

Sos z pomidorków koktajlowych z muszlami nadziewanymi ricottą i oliwkami

Viva la pasta, odsłona trzecia. O ile w przepisie na muszle z nadzieniem ze szpinaku i ricotty, chodziło mi głównie o muszle, a nie o sos, o tyle w tym przepisie jest dokładnie na odwrót:) Nadziewane muszelki są tylko dodatkiem, a ich głównym zadanie jest "nie przeszkadzać sosowi". 


Wczoraj był przepis Nigelli, a dziś Jamiego Olivera. Być może przesadzam z tymi kulinarnymi sławami, ale te ich książki są tak pięknie wydane, tak kolorowe, tak apetyczne - że po prostu czułam, że muuuszę je mieć:)

Jak już wyznałam w komentarzach do wczorajszego postu, podkochuję się w Nigelli, a mojego brata podejrzewam o platoniczną miłość do Jamiego Olivera. To on mnie do niego przekonał. Książka Olivera  "Każdy może gotować ", to masa przepisów, które można dowolnie interpretować, modyfikować i przygotowywać, tak aby opanować sztukę kulinarną na poziomie podstawowym i średniozaawansowanym, ale... - no właśnie, to jest najlepsze! - ale aby każdy, kto spożywa te posiłki, myślał, że to poziom "ekspert" i wyżej:) Na tym chyba polega fenomen Olivera: jego przepisy są proste, a jednak robią niesamowite wrażenie. Przynajmniej - na mnie:)


Zatem zgodnie z ideą przewodnią książki, nauczyłam się tego przepisu i przekazuję go dalej:

SKŁADNIKI: 

Sos z pomidorków koktajlowych, kaparów i octu balsamicznego wg J.Olivera:
- 4 ząbki czosnku
- ok. 25 sztuk pomidorków koktajowych (300g, najlepiej różnokolorowych)
- oliwa
- suszone oregano (ja użyłam bazylii, bo oregano się skończyło:)
- 2 łyżki kaparów
- kawałek masła 
- ocet balsamiczny (ja użyłam kremu balsamicznego)
- sól morska, świeżo zmielony pieprz

Muszle wg gohy:
- 200 g makaronu typu muszle
- 300 g ricotty (lub ser typu włoskiego, ser wiedeński - a jeśli nie mamy, to chyba kremowy biały ser byłby najlepszą alterntywą, coś o konsystencji almette) - najlepiej o temperaturze pokojowej, aby farsz do nadziewania nie był za zimny
- 3 garście czarnych oliwek bez pestek
- sól i pieprz

PRZYGOTOWANIE:
0. Wstawić wodę na makaron i ugotować go wg przepisu na opakowaniu.
1. Czosnek obrać i pokroić w cienkie plasterki, pomidorki przekroić na pół. Włączyć piekarnik na około 200st.
2. Na patelni rozgrzać oliwę, dodać czosnek i odsączone z zalewy kapary - gdy czosnek zrobi się delikatnie złoty, dodać pomidorki i oregano lub bazylię, sól, pieprz - całość zamieszać, dodać masło i dość obficie skropić octem balsamicznym - jeszcze raz wymieszać. Zostawić sos aby bulgotał przez 3-5 minut (lepiej krócej, bo jeszcze będziemy chwilę zapiekać). Generalnie pomidorki powinny zmięknąć, a sos lekko zgęstnieć.
3. Farsz do muszelek: oliwki dość grubo posiekać i wymieszać w misce z ricottą, osolić i dodać trochę pieprzu. Nadziewać ciepłe muszle.
4. Sos przełożyć na spód naczynia żaroodpornym (ja od razu w tym naczyniu przygotowywałam sos:), na wierzchu ułożyć nadziewane muszle i chwilę zapiekać w piekarniku, tak aby całość równo się podgrzała.

Jamie o sosie (str. 267):  "Podawaj na  gorąco z rybą lub mięsem albo dodaj do świeżo ugotowanego makaronu i wymieszaj"


niedziela, 15 maja 2011

Irlandzkie bułeczki owsiane

Nigella Lawson to bogini kuchni. Marzę o takiej spiżarni, jaką ona posiada: ze wszystkimi przyprawami, ziołami, sosami, winami... Na razie takiej spiżarenki nie mam, ale z okazji urodzin dostałam kuchnię Nigelli, tzn. "Kuchnię", prawie 500 stron dzikiej kulinarnej przyjemności:)


Mój sentyment do niej to także wspomnienie jednego z najbardziej leniwego roku mojego życia. Mieszkaliśmy z Miśkiem w małej kawalerce, ja  byłam na piątym roku studiów. Zajęć na uczelni praktycznie już nie miałam. Pisałam pracę magisterską. Plan był ambitny i idealny dla leniuszka: 100 dni na napisanie stustronowej pracy na temat mitu kobiety fatalnej w kulturze Zachodu. Strona pisania dziennie, odpowiednio sformatowana: 1,5 wiersza odstępu i Arial 14... Resztę czasu zabierała mi zatem kablówka i "Nigella gryzie..." :)

Na przeciwko naszej kawalerki było M2 naszych przyjaciół, gdzie moja kochana koleżanka, będąca wówczas na etapie poszukiwania pracy po studiach, również siedziała przed telewizorem oglądając Nigellę. Potem spotykałyśmy się na kawę i zawsze był ten sam temat: "A widziałaś jak Nigella zrobiła dziś krewetki?", "No... widziałam:) A widziałaś te muffiny?"... My nawet nie notowałyśmy tych przepisów! Po co? Patrzeć. Słuchać. Czuć. Marzyć o spiżarni Nigelli. To wystarczyło, aby nie marudzić jedząc zwykły makaron z sosem przyrządzony na szybko, bo przecież musiałam pisać pracę...


A dziś wypróbowałam pierwszy przepis z tej wspaniałej książki. Irlandzkie bułeczki owsiane są super, bo można je zrobić tuż przed śniadaniem, nie potrzeba do tego drożdży, więc nie trzeba czekać aż ciasto wyrośnie. Bułeczki są bardzo delikatne, brązowiutkie i piwne od portera. Najlepsze są w dniu upieczenia, ale można je przechowywać 1-2 dni, "zawijając w czystą ściereczkę kuchenną i trzymając w chlebaku lub hermetycznym pojemniku w chłodnym miejscu", jak radzi Nigella. To moje pierwsze kroki w ramach domowej piekarni, ale już mi się podoba:D

A teraz przepis Nigelli ("Kuchnia", str. 89):

SKŁADNIKI (9 średnich bułeczek, lub 12 mniejszych):
- 400 g mąki z pełnego przemiału (ja użyłam orkiszowej pełnoziarnistej)
- 100 g płatków owsianych (nie błyskawicznych, ja użyłam górskich) + trochę do posypania z wierzchu
- 1 łyżeczka soli
- 2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 300 ml porteru (lub zwietrzałego piwa)
- 150 ml maślanki lub płynnego jogurtu naturalnego
- 4 łyżki oleju arachidowego lub roślinnego
- 4 łyżki płynnego miodu

PRZYGOTOWANIE:
1. Nagrzać piekarnik do 220 stopni, a blachę wyłożyć pergaminem.
2. W jednej misce wymieszać płynne składniki, a w drugiej sypkie składniki.
3. Wlewamy płynne składniki do suchych i mieszamy drewnianą łyżką, żeby się dokładnie połączyły - "na początku powstanie coś w rodzaju gęstej owsianki zamiast ciasta. Może się to wydawać zbyt płynne, ale po chwili, gdy soda zacznie działać, ciasto przybierze najpierw konsystencję pianki, a następnie ciężkiego mokrego piasku". Hmm... moje nie osiągnęło fazy piasku, może dlatego, że mąkę i płatki sypałam na oko (nie dorobiłam się jeszcze miarki ani wagi, a Piekarzynek akurat nie działał:). Ciasto było dość gęste i lepkie.
4. Na blaszce układamy bułeczki, ja zrobiłam 9 średniej wielkości i nakładałam je drewnianą łyżką, formując mniej więcej okrągły kształt. Nigella na obrazku formuje bułeczki rękoma, więc też tak można:). Trzeba zachować odstępy, bo trochę podrosną.
5. Uformowane bułeczki posypujemy płatkami owsianymi i pieczemy przez około 15 minut. Potem wyjmujemy na kratkę aby trochę przestygły. Jemy ciepłe albo w temperaturze pokojowej.


sobota, 14 maja 2011

Żeberka z rabarbarem pięciu smaków

Oto kolejna odsłona upajania się dobrodziejstwami wiosny:) Rabarbar. Jako iż mistrzem wypieków nie jestem i nic nie wskazuje na to, że będę - postanowiłam użyć rabarbaru do mięsa. Zainspirował mnie przepis Gochy - wielkie dzięki, bo naprawdę warto było tego spróbować:)


Chińska przyprawa pięciu smaków musi być odpowiednia. Długo takiej szukałam. Chciałam, aby smakowała tak jak chińszczyzna w restauracji. Przyprawa ta w wersji Kamisa odpada z miejsca, bo ma dwie zasadnicze wady: jak dodamy jej mało, to prawie nie czuć "chińskości" potrawy, a jak dodamy jej dużo, to cała potrawa robi się zbyt pieprzna i za ostra. W skład tej mieszanki wchodzi: koper włoski, pieprz czarny, goździki, cynamon, sól, kmin rzymski i glutaminian sodu. Jeśli to policzymy (pomijając wzmacniacz smaku i zapachu) to wychodzi na to, że jest to przyprawa 6 smaków.


Przyprawa pięciu smaków to miks smaku słodkiego, kwaśnego, gorzkiego, ostrego i słonego. Przyprawa, którą ja używam to mieszanka wyprodukowana w Tajlandii (hehe, no ale niby chińska:), firmy Globo Foods Ltd. W jej skład wchodzi: 44,8% mielonego cynamonu, 30% mielonej kolendry, 14,4%  zmielonych liści laurowych, 9,2% anyżu, resztę dopełnia zmielone ziele angielskie (zwane również pieprzem angielskim). Jak widać poza cynamonem - brak wspólnych składników. Przyprawa jest słodka, intensywna i nie da się nią 'przeostrzyć' dania (żeby nie powiedzieć sPieprzyć:).

SKŁADNIKI (dla 2 osób):
- 0,5 kg żeberek (ja miałam akurat tak kawałek bez kostek, więc takiej z kościami to pewnie więcej)
- marynata do żeberek, czyli pełna improwizacja: 3 łyżki musztardy Dijon, 1 łyżka słodkiego sosu sojowego, 2 łyżki sosu Worcestershire, 2 ząbki czosnku, 2 łyżki wody, 1 łyżka oliwy, 1 łyżka wódki, 1 łyżka płynnego miodu, 1 łyżka suszonego lubczyku, pieprz
- sos rabarbarowy 5 smaków: 5 dojrzałych, czerwonych łodyżek rabarbaru, 1/4 szklanki wody, 2 łyżki masła, 1 łyżka słodkiego sosu sojowego, 2 łyżki cukru (lub więcej jeśli rabarbar był mniej dojrzały), 1 łyżka chińskiej przyprawy pięciu smaków
- można podawać z kaszą jęczmienną posypaną suszonym lubczykiem i skropioną oliwą z oliwek i cytryną

PRZYGOTOWANIE:
1. Żeberka podzielić na dwie porcje.
2. Przygotować marynatę: mieszamy wszystkie płynne składniki, doprawiamy pieprzem i lubczykiem, dodajemy rozkrojone na połówki ząbki czosnku.
3. Mięso wrzucamy do marynaty, mieszamy i wstawiamy do lodówki na co najmniej godzinę, a najlepiej na pół dnia (przygotować rano, aby było na obiad).
4. Zamarynowane mięso pieczemy w piekarniku (wraz z marynatą) w naczyniu żaroodpornym przez ponad godzinę (ok 1h 20min, w temperaturze: 180st.).
5. Pod koniec pieczenia przygotowujemy sos: rabarbar obieramy i kroimy w drobną kostkę, wrzucamy do rondla i przesmażamy z masełkiem, dodajemy wodę, słodki sos sojowy, cukier i przyprawę pięciu smaków - całość gotujemy do momentu aż rabarbar się rozpadnie i sos stanie się gęsty.



Botwinka

Wiosna, wiosna, wiosna... Trochę uderza do głowy, niczym woda sodowa:) Tu jakieś ognisko ze znajomymi po pracy, tu jakiś spacer, rower, znowu spacer, obiady w romantycznych restauracjach, piwko w ogródku piwnym na Rynku... Eszszsz... się żyje... :D

A teraz za oknem pierwsza w tym roku wiosenna burza. W końcu można ochłonąć na moment i ugotować coś wiosennego. A cóż jest bardziej wiosennego od botwinki? No dobra, jest jeszcze zupa z nowalijek, jak tylko pojawi się prawdziwa marchewa i polskie młode ziemniaczki (bo u nas nadal rządzi Maroko)...No ale - wszystko po kolei, teraz czas na botwinkę:)



SKŁADNIKI:
- 1,5 litra bulionu
- 2 pęczki botwinki
- pęczek koperku
- kilka gałązek natki pietruszki
- 1 kalarepa (zamiast marokańskich ziemniaków)
- 200 ml śmietanki
- sól, pieprz, ocet ryżowy (lub cytryna, lub ocet winny, w każdym bądź razie coś do zakwaszenia)

PRZYGOTOWANIE:
1. Zagrzać bulion i dodawać tej kolejności kolejne składniki: najpierw małe buraczki od botwinki, następnie kroimy w kostkę kalarepkę i dodajemy do zupy, szatkujemy łodyżki botwinki i dodajemy do zupy, a na koniec poszatkowane liście, poszatkowaną pietruszkę i koperek (część można zostawić do posypania na talerzu). Gotujemy do miękkości najtwardszego składnika, czyli małego buraczka.
2. Doprawiamy kwaskiem, solą i pieprzem - następnie zabielamy zupę.


poniedziałek, 9 maja 2011

Młode cukinie z łososiem i serem pleśniowym

Dostałam na urodziny od brata krem balsamiczny. Braciszek dzięki iPhonowej aplikacji stał się miłośnikiem sztuk kulinarnych w wykonaniu własnym opartym o przepisy Jamiego Oliviera. Zostałam obsypana setką rad kulinarnych, pochwał Jamiego i przechwalanek brata na temat jego osiągnięć kuchennych:)


Trzeba mu przyznać, że co do kremu balsamicznego - miał rację. Gęsty. Ciemny. Słodki i kwaśny jednocześnie. Nadaje potrawie nie tylko dodatkowego efektu wizualnego, ale też wzbogaca smak i uszlachetnia danie:)

SKŁADNIKI:
- 4 małe cukinie
- 200 g wędzonego łososia (może być sałatkowy)
- ok. 150g sera z niebieską pleśnią
- ciemny krem balsamiczny

PRZYGOTOWANIE:
1. Cukinie umyć i przekroić w wzdłuż. Opiekać na suchej patelni grillowej, lub po prostu na grillu, lekko osolić.
2. Wędzonego łososia postrzępić widelcem.
3. Ser pleśniowy pokroić na cienkie paski lub pokruszyć.
4. Zgrillowaną cukinię obłożyć łososiem, następnie serem pleśniowym i zapiekać w opiekaczu/ piekarniku do momentu aż serek się roztopi.
5. Podawać polane kleksami gęstego kremu balsamicznego.


sobota, 7 maja 2011

Trufle czekoladowe


Teraz coś dla Misia, który kocha czarną czekoladę... Ja wolę białą, albo gorzką ze skórką pomarańczy. A on mleczną słodko przesłodką, z nadzieniem, z dużymi orzechami laskowymi, dowolną byle duuuużo:)


Lubię takie słodkości, a ponieważ z pieczeniem u mnie słabo, muszę znaleźć jakieś obejście tej przeszkody - trufle są dla mnie idealną alternatywą:) Swoimi truflowymi przepisami od dawna kusi mnie asieja. Ma mnóstwo pomysłów i wszystkie wyglądają na przepyszne. 

Przestudiowałam kilka przepisów asieji i innych autorów, aby ustalić proporcje dla moich trufli. Mój główny kłopot tkwi w tym, że nie dorobiłam się jeszcze wagi kuchennej i nie mam pojęcia ile to jest 80g czy 100g herbatników (ciastka są własnoręcznie pieczone, więc nie miałam opakowania, aby sprawdzić:) W końcu udało mi się uśrednić wyniki, wybrać odpowiednie składniki i zmieszać wszystko po swojemu:)


SKŁADNIKI (na 18 sztuk z uwzględniem podjadania masy truflowej w trakcie przygotowań):
- pół szklanki pokruszonych herbatników
- pół szklanki mielonych migdałów + trochę migdałów do obtoczenia trufli (można też obtaczać w cukrze pudrze)
- 1,5 tabliczki mlecznej czekolady (150g)
- schłodzona tabliczka białej czekolady (będzie bardziej łamliwa)
- 50ml wódki lub dobrego likieru
- 100 g masła


PRZYGOTOWANIE:
1. Masło roztopić w rondelku, dodać do niego pokruszoną mleczną czekoladę i także rozpuścić.
2. Herbatniki przełożyć do woreczka i pokruszyć przy użyciu wałka lub dowolną inną metodą.
3. Do rozstopionej czekolady dodać herbatniki i mielone migdały, dodać wódkę lub likier i całość wymieszać.
4. Białą czekoladę połamać, spróbować pokruszyć wałkiem, a jeśli to nie pomoże (moja była dość oporna) to posiekać półksiężycem lub innym ostrym nożem. I dodać do masy gdy ta już nie będzie ciepła, aby czekolada się nie roztopiła całkowicie (co akurat mi się musiało przydarzyć:)
5. Masę wstawić do lodówki na około 40 minut.
6. Po tym czasie przygotować miskę z ciepłą wodą, w której moczymy ręce przed formowaniem kuleczki, aby czekolada nie przyklejała się do rąk:) Szybko kulamy truflę, a następnie obtaczamy w migdałach lub cukrze pudrze.
7. Gotowe kuleczki układamy na blaszce/ płaskim talerzu wyłożonym pergaminem, przykrywamy i wkładamy do lodówki na tak długo, ile potrzeba aby całkowicie stężały (zależy po części od konsystencji naszej masy).


piątek, 6 maja 2011

Kurczak i muszelki ze szparagami w sosie śmietankowo-cytrynowym


Minęły te czasy kiedy mogłam kupić pęczek szparagów i zjeść go całego sama, samiuteńka... Miśku niedawno polubił szparagi i teraz muszę dzielić się z nim...:) Szczególnie lubi zielone, bo z reguły są mniej łykowate i bardziej delikatne.


Zatem Viva la pasta! i eksperymenty szparagowe - ciąg dalszy...:) Dwa posty temu spodobał mi się duet szparagowo-cytrynowy, więc postanowiłam sprawdzić jeszcze jeden przepis z Nowej Kuchni Polskiej, a konkretnie ze "Spotkania biało-zielonego". Przepis nie zawierał mięska, ale ja musiałam wykorzystać zapomnianą i ukrytą w lodówce pierś z kurczaka...

PS. Okazuje się, że jest to mój setny post na tym blogu:) Początkowo był to tylko internetowy notatnik na przepisy, z czasem zaczęłam wrzucać fotki, pierwsze i lekko tandetne;) a potem zaczęłam się rozkręcać i oto setny post, który ktoś przeczyta, ktoś obejrzy zdjęcia i pewnie też ktoś skomentuje. Dzięki, że tu zaglądacie, że skrobniecie jakieś słówko poniżej, że sami tworzycie niesamowite potrawy w domowym zaciszu, a duża część z Was tworzy tak wspaniałe i inspirujące blogi i publikuje tak piękne opowieści, fotki, przepisy, że można się uzależnić - taka to jest przyjemność!!! :)

Smacznego!


SKŁADNIKI:
- pół pęczka cienkich zielonych szparagów
- 200 ml śmietanki
- sok i skórka z połowy cytryny
- 2 piersi kurczaka
- makaron małe muszelki (lub jakiś inny drobny)

PRZYGOTOWANIE:
1. Wstawić wodę na makaron i ugotować zgodnie z przepisem na opakowaniu.
2. Szparagi obrać do połowy, pokroić na mniej więcej 2-3 centymetrowe kawałki i ugotwać na parze.
3. Piersi kurczaka pokroić w małą kostkę i podsmażyć na oliwie.
4. Do piersi dolać śmietankę, doprawić sokiem z cytryny, skórką cytrynową, świeżo zmielonym pieprzem i solą ziołową.
5. Do sosu dodać łodyżki szparagów, a kawałki z główkami odłożyć do ozdobienia dania na talerzu.
6. Ugotowanego makaron nie płuczemy zimną wodą, bo ten zabieg powoduje, że sos mniej przylega do makaronu.
7. Zatem: makaron odsączamy i dodajemy do sosu, całość dobrze mieszamy, nakładamy na talerze i ozdabiamy główkami szparagów.


środa, 4 maja 2011

Muszle z nadzieniem ze szpinaku i ricotty

Viva la pasta! Wtórując radosnym makaronowym okrzykom imienniczki Małgorzaty, prezentuję taki oto przepis na makaron:) 



Wielokrotnie zastanawiałam się czy ricotta, której miłośnikiem nie jestem, będzie smaczna ze szpinakiem? I okazało się, że w szpinakowym kamuflażu ten serek jest całkiem smaczny:) A może po prostu ten smak, który mi nie pasuje, jest skutecznie zamaskowany w tej zielonej pierzynce?

SKŁADNIKI:
- 250 g makaronu typu muszle
- 500 g szpinaku mrożonego (oczywiście można użyć świeżego, do kupna którego zachęcał mnie pan z warzywniaka, ale zmęczona po pracy odmówiłam - widmo mycia kilograma szpinaku skutecznie mnie zniechęciło)
- 2 ząbki czosnku
- ok. 250 g sera typu ricotty
- 200 ml śmietanki
- sól i grubo zmielony pieprz
- oliwa z oliwek
- mielone migdały do posypania na koniec

PRZYGOTOWANIE:
1. Makaron ugotować mocno al dente w wodzie z dodatkiem soli i odrobiny oliwy.
2. Szpinak rozmrozić na patelni, dodać przeciśnięty przez praskę czosnek i pokruszony ser ricotta. Doprawić solą i pieprzem.
3. Ugotowane muszle nadziewać ciepłą masą serowo-szpinakową. Ja generalnie nie studziłam makaronu, bo mam dość wysoką odporność na ciepło (i wrzątek:). Kłopot był tylko z tymi bardziej dziewiczymi muszelkami;) Trzeba uważać aby się nie oparzyć wrzącą wodą zgromadzoną wewnątrz muszli.
4. Śmietankę wlewamy na spód naczynia żaroodpornego, solimy i pieprzymy:) i na to układamy nadziewane muszelki i skrapiamy je z wierzchu oliwą. Podgrzewamy w piecu mocno rozgrzanym, na najniższej półce (grzanie od dołu), do momentu aż zagrzeje się śmietanka i cała potrawa będzie ciepła (bo oczywiście muszle zdążą lekko ostygnąć podczas nadziewania). Przed podaniem posypujemy muszelki mielonymi migdałami,


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...